Formatorzy podejmujący pracę stają często przed wieloma dyle­matami. Jednym z nich jest wypracowanie takiego modelu forma­cyjnego, który nie tylko odpowie na potrzeby osób wstępujących w progi seminariów czy domów zakonnych, ale także ukierunkuje formowanych na cel, którym jest pragnienie świętości i zjedno­czenie z Bogiem. Nie do przyjęcia są dwa skrajne modele forma­cji, których celem jest albo dążenie do doskonałości przez minimalizowanie potrzeb jednostki, albo zwracanie szczególnej uwagi na te potrzeby i stawianie w centrum formacji projektów danej osoby. Jednak te dwa modele nadal w domach formacyjnych mają się dobrze.

Dyskusja wokół nich ożywa, kiedy kolejne osoby opuszczają zgro­madzenia czy szeregi kapłańskie. Słychać wtedy uwagi typu „Za naszych czasów…”. W tle podkreśla się wartości formacji ukierun­kowanej na zdobywanie doskonałości, przy jednoczesnym prze­kreśleniu wysiłków mających na celu pomoc indywidualną. Słowo „psychoterapia”, jeżeli taki proces miał miejsce, staje się przyczy­ną wszelkich nieszczęść związanych z odejściami albo brakiem powołań. Również duchowość może stać się kozłem ofiarnym. Ma to miejsce wówczas, gdy osoby pobożne, zewnętrznie ułożo­ne, przestrzegające reguł wchodzą w poważne kryzysy, których symptomy bardziej podobne są do depresji niż nocy ciemnych opisanych przez św. Jana od Krzyża.

Mamy dwa skrajne modele formacji, które mogą stać u podłoża tytułowych dylematów formatorów. Jeden wiąże się z wysuwaniem na pierwszy plan formacji ludzkiej, drugi podkreśla formację du­chową. Konflikt rodzi się z powodu niewłaściwego rozłożenia ak­centów na poznanie siebie i dążenie do świętości.

Ksiądz Łukasz – poznanie siebie i co dalej?

W ostatnich latach w poszukiwaniach właściwej drogi formacyj­nej coraz częściej kładzie się nacisk na poznanie siebie. Programy i szkoły formacji więcej uwagi poświęcają formacji ludzkiej. To sprawia, że uważamy, iż wiemy o sobie wystarczająco dużo i zna­my swoje słabe oraz mocne strony. Praktyka pokazuje jednak, że „ja” często pozostaje nieznane. Rozczarowanie tych, którzy odcho­dzą, i zanik pasji w drodze za Jezusem u tych, którzy zostają, wska­zują, że myśleli, iż znają siebie, a rzeczywistość okazała się inna.

Nie chodzi tu o całkowity brak poznania siebie. Jednak zatrzyma­nie się w formacji na nim nie wystarcza. Dotyczy teorii, pewnych problemów, zachowań czy postaw. Wiedza jest teoretyczna, po­chodząca z wykładów lub zaczerpnięta z książek, których sporo na rynku. Często formowani znają swoje problemy. Część z nich potrafi nawet odszukać ich źródła, biorąc pod uwagę historię ży­cia. Nie rozpoznają jednak momentów ani nie kontrolują sposobów, w jaki ich problemy zakłócają ich życie i życie innych. Przyj­rzyjmy się przykładom.
Ksiądz Łukasz jest wikarym z kilkuletnim stażem. Wie o swoim poczuciu niższości. W rozeznaniu tego problemu pomogły mu rozmowy z formatorem, a przede wszystkim terapia. Sam o nią poprosił, kiedy poczytał trochę o dorosłych dzieciach alkoholi­ków. Wiedział, że jego ojciec miał problemy z alkoholem. Często poniżał go, czasami też w obecności kolegów wyśmiewał, że jest maminsynkiem. W seminarium pojawiły się trudności w relacjach z jednym z przełożonych. Nie należał do najinteligentniejszych, więc był narażony na uwagi, także w obecności innych. To bardzo go bolało. Myślał nawet o odejściu, ale ojciec duchowny poradził mu, by głębiej przyjrzał się problemowi, i podsunął lekturę. Pod jej wpływem Łukasz podjął decyzję o terapii. Przełożeni się zgo­dzili, więc z niej skorzystał.

Po święceniach pracował w domu misyjnym. Był najmłodszy i lu­biany przez starszych ojców. Uczył religii w pobliskim liceum. W szkole nie szło mu dobrze. Nie czuł się powołany do bycia ka­techetą. Uczniowie pobłażliwie nazywali go „wielebny”. Uważa­li, że jest wyniosły i zarozumiały. Wszedł też w konflikt z jednym z braci zakonnych, kiedy ten zwrócił uwagę na wygłaszane przez niego górnolotne kazania. Łukasz grubiańsko odpowiedział mu, że bracia mają zająć się swoją robotą, a nie udzielać pouczeń oj­com. Problemy pogłębiły się, kiedy do tego samego domu został posłany młodszy współbrat. Miał wiele talentów, grał na gitarze, łatwo nawiązywał kontakt z młodzieżą. Ksiądz Łukasz nie oszczę­dzał mu kąśliwych uwag, zwłaszcza podczas jego nieobecności.

Z jednej strony ks. Łukasz znał siebie, wiedział o swoich proble­mach. Z drugiej – wiedza ta była tylko teoretyczna, intelektualna. Nie przełożyła się na życie i wzrost w miłości. Tak jakby zatrzymał się w drodze. Podjął i przeszedł pewien etap formacji, ale wyda­je się, że nie potrafił głębiej przyjrzeć się sobie i zakwestionować swojego postępowania. Teoretyczne poznanie i wiedza o sobie są przez wielu pożądane, bo w pewnym sensie ułatwiają życie. Można się odwołać do swoich słusznych potrzeb czy wymówić od ja­kichś obowiązków, powołując się na swoje granice. Na przykładzie ks. Łukasza widać, że osoba dzięki formacji mogła przejść pewien etap, zobaczyć słabe punkty swojego „ja”, mogła zidentyfikować nawet swoją centralną niespójność, ale nie podjęła kolejnego kro­ku, którym jest wezwanie do nawrócenia. Poznanie siebie, również w życiu osoby powołanej, może uruchomić bardziej subtelne me­chanizmy obronne. Osoba potrafi teraz nazwać uczucia, wyjaśnić i usprawiedliwić swoje postępowanie, by potem zanegować wszyst­ko i nadal żyć, nic nie zmieniając, „bo… jestem niezrozumiany”, „bo… moje talenty nie są zauważane”, „bo… moje potrzeby nie są respektowane”, „bo…”.

Towarzyszenie młodemu człowiekowi staje się trudne, między innymi dlatego że zdarza się, iż dochodzi on do poznania siebie, własnych problemów i słabości, odkrywania prawdy o sobie, a jed­nocześnie jest niezdolny do przyjęcia i zaakceptowania słabości jako części własnego „ja”. Wchodzi tym samym w pułapkę nie­akceptowania siebie. Nie jest zdolny do przyjęcia ciemnej strony swojego życia, małości, grzeszności, nieumiejętności radzenia so­bie w wielu dziedzinach. Nawet jeżeli osiągnie sukces czy będzie sprawował władzę albo znajdzie we wspólnocie słabsze osoby, to te sytuacje mogą stać się tylko pokusą do okazania innym swo­jej wyższości.

Problemem jest lęk przed przyznaniem się do niewoli, w której na­dal tkwi osoba przez swoją niespójność. Trzeba bowiem wyznać, że są takie sfery, w których dorosły zachowuje się jak małe dziec­ko tupiące nogami i żądające kolejnej zabawki albo jak zbuntowa­ny nastolatek obrażony na wszystko i wszystkich, bo nie są ideal­ni według jego miary. To sfery kruche, a kiedy zostają dotknięte przez sytuacje, przypadkowe słowa czy niezrozumienie, jednost­ka odczuwa ból, który trudno opisać. Wymyśla więc tysiące sztu­czek (bardzo dobrze nadają się do tego mechanizmy obronne), aby pozbyć się bólu lub przerzucić go na innych, naiwnie wierząc, że nikt tego nie zauważy. Rozwiązaniem nie jest zatrzymanie się, dobre samopoczucie z sobą, ale uczynienie kolejnego kroku, wal­ka o to, aby coraz bardziej żyć w prawdzie, pamiętając, że „praw­da nas wyzwoli”.

Na czym polega kolejny dobry krok dla ks. Łukasza? To droga do przebaczenia i pojednania. A tę prawdę najgłębiej odkrywa się w Jezusie i Jego krzyżu. Nie chodzi tu o jakieś banalne i ma­giczne wytłumaczenie wszystkich trudności i podanie lekarstwa, które leczy wszystkie choroby. Przyjęcie prawdy o sobie i swojej małości jest trudne. Dlatego krzyż, na który Jezus wziął właśnie to, co w nas małe, grzeszne i słabe, staje się miejscem, które może zmienić stosunek do samego siebie i swoich słabości. Właśnie tam osoba może doświadczyć, że jest umiłowana, bez wstępnych zało­żeń. W świecie pełnym głosów, które krzyczą, że jest do niczego, że jest bezwartościowa (chyba że może udowodnić coś innego), nagle nie tyle słyszy, ile doświadcza, że jest inaczej.

Uprzywilejowanym miejscem wejścia w ten proces są rekolekcje, zwłaszcza oparte na słowie Bożym. Musimy bowiem przyznać, że ludzkie pośrednictwo udzielane przede wszystkim w terapii czy w rozmowach formacyjnych, nawet to najbardziej fachowe, ma swoje ograniczenia. Przychodzi moment, kiedy osoba dotknięta przez łaskę otrzymuje siłę do budowania swojego życia na praw­dzie, nawet jeżeli jest ona trudna do zaakceptowania. Wzrastająca świadomość grzechu, słabości i ograniczeń jest miejscem, w któ­rym rozlewa się łaska. Ciągle trzeba pamiętać, że to tylko kolejny dobry krok.

Warto sobie uświadomić, że poznanie siebie nie jest zadaniem raz podjętym i rozwiązanym. To początek drogi albo inaczej mó­wiąc – fundament domu budowanego na skale, a nie na piasku. Dlatego wymaga dalszej inicjatywy, by droga na górę Karmel nie skończyła się na polanie, na której poczuliśmy się dobrze sami z sobą, a dom na skale nie zakończył się ścianami bez dachu i okien. Trzeba podjąć codzienny wysiłek zmagania się z sobą, ze swoimi słabościami, aby realizować z pasją cel, którym jest zjednoczenie z Bogiem.

Siostra Matylda – dobre samopoczucie nie wystarczy

W ostatnich czasach do seminariów i zgromadzeń zakonnych zgłaszają się osoby, które dobrze się czują z samymi sobą, co nie oznacza, że inni dobrze się czują z nimi. W procesie wychowania mieli pozwolenie na prawie wszystko, byli oczkiem w głowie ro­dziny. Nie przeżywają wielkich dylematów. Zadowalają się tym, kim są i do czego doszli. Trudno od nich domagać się wyrzeczeń i ofiar.

Siostra Matylda ma trzydzieści siedem lat. Pracuje jako katechet­ka. Pochodzi z rodziny, w której nie było większych problemów. Rodzice, zwłaszcza ojciec, obsypywali ją względami. Jest najstarszą córką, między nią a kolejnym dzieckiem jest siedem lat różnicy. To osoba inteligentna i utalentowana. Do zgromadzenia wstąpiła po studiach, dlatego była najstarsza w grupie formacyjnej. Z mi­strzyniami na poszczególnych etapach dobrze się rozumiała. Ma przyjaciółkę poza wspólnotą, w której żyje, i z nią spędza długie godziny na rozmowach telefonicznych. We wspólnocie uważa się ją za samotnika. To jej odpowiada. W domu zakonnym wykonuje co do niej należy, ale nie angażuje się zbytnio. O swojej pracy nie wyraża się dobrze. Narzeka na uczniów i stosunek rodziców do religijnego wychowania swoich dzieci. Czasami wchodzi w kon­flikt z rodzicami, ostro krytykując zachowanie uczniów. Jednak pracy nie chce porzucić, bo daje jej niezależność. Na uwagi wspól­noty, dotyczące jej większego zaangażowania w domu, nie reagu­je albo stwierdza, że trzeba ją zaakceptować, bo ona już taka jest. A tak w ogóle to większy wysiłek jej szkodzi i musi dbać o swoje zdrowie. Siostra Matylda uważa siebie za osobę pokorną, ponie­waż zaakceptowała siebie taką, jaką jest, razem ze swoimi braka­mi i nieumiejętnościami.

Mamy tu do czynienia z osobą, która ukryta pod skorupą wła­snego dobrego samopoczucia i samoakceptacji nie zamierza nic zmieniać. Jest uodporniona na wszelkie uwagi. Nie wykorzystu­je życia, spotkań, osób, trudności, również rozważania słowa Bo­żego do poznawania siebie i pracy nad sobą. Żyje w dobrze uwi­tym gniazdku i ogólnym samozadowoleniu. Uwagi krytyczne puszcza mimo uszu, nie naruszają one dobrego samopoczucia siostry. Czasami, by udowodnić innym, że jednak na coś ją stać, wraz z grupą aktywniejszych uczniów organizuje przedstawie­nie albo wycieczkę, szeroko opisując to w wiadomościach szkol­nych i zakonnych.

W przypadku siostry Matyldy trudno mówić o poznaniu siebie. To osoba, która żyje w sytuacji fałszu. Nie potrafi uczyć się z życia, a jej serce nie jest zdolne do usłyszenia. Ze stoickim spokojem powtarza te same błędy. Nawrócenie ogranicza do zachowań zewnętrznych, zazwyczaj kilku akcji, które stara się podać do publicznej wiado­mości. Bagatelizuje swoje problemy, bo przecież wszyscy je mają. Uważa, że „Pan kocha ją taką, jaka jest”. Nie przeżywa napięcia związanego z dążeniem do świętości.

Siostra Matylda to osoba, która ma bardzo ubogą relację ze sobą i z prawdą o sobie, co wpływa na jej ubogie pragnienia ducho­we. Jej „poprawne zachowanie” pozwala na dobrą samoocenę, ale jednocześnie nie umożliwia wejścia na drogę oczyszczania ze sła­bości, bo ona po prostu ich nie widzi. Nie zauważa w sobie zła, ale nie umie też cieszyć się z dobra. Nie przeżywa bolesnych kryzysów, ale nie ma też wielkich pragnień. To osoba, która swoje życie bu­duje na piasku. Nie zna prawdy o sobie i swoich niespójnościach, dlatego też nie zbuduje głębokiej więzi z Bogiem. Prawdopodob­nie coraz bardziej będzie oddalała się od Niego. Odejdzie od dą­żenia do świętości, a tym samym od prawdy, która stanowi o jej tożsamości jako osoby konsekrowanej. Ponieważ życie nie znosi pustki, dlatego prawdopodobnie stanie się niewolnikiem jakiejś potrzeby, która będzie nieświadomie nią kierowała.
Jeżeli siostra Matylda będzie trwała w samozadowoleniu, powo­li będzie kroczyć w złym kierunku. Konsekwencją oddalania się od prawdy staje się oddalanie od Boga, który jest Prawdą. Świę­ta Teresa od Jezusa pisała, że łatwiej nawrócić wielkiego grzesz­nika niż osobę, która żyje w dobrym samopoczuciu duchowym. Hagiografie pokazują, że wielcy święci czuli się jednak wielkimi grzesznikami.

Jaki może być kolejny dobry krok dla siostry Matyldy? Warto, aby zrozumiała, że autentyczna akceptacja jest tylko etapem, który otwiera, daje odwagę do podjęcia drogi zmiany. Akceptacja to nie martwy i stateczny punkt. To otwarcie, zaufanie i twórcze wyruszenie na nieznane drogi, by realizować Boży plan zbawie­nia. Życie może stanie się wówczas trudniejsze, ale na pewno nie będzie martwe i nudne. Przeżywane z pasją stanie się przy­godą z Jezusem.

Danuta – przygniatające pragnienie doskonałości

Wszyscy w zasadzie przyjmujemy, że elementy duchowe odgrywa­ją zasadniczą rolę w procesie formacji. Jednak patrzenie na życie poprzez pryzmat szlachetnych ideałów może wiązać się z odrzu­ceniem tej części naszego istnienia, która jest słaba. Czasami prze­cenienie elementów duchowych prowadzi do zaprzeczenia temu, co ludzkie, a ciało i jego wartość mogą nigdy nie zostać odkryte.

Danuta była w zgromadzeniu ponad dwa lata. Odeszła z poważ­nymi symptomami depresji. Wychowała się w rodzinie, w której wiara odgrywała dużą rolę. Ojciec był wymagający, nie tolerował żadnych błędów czy słabych ocen w szkole. Starała się sprostać jego oczekiwaniom. Jako młoda dziewczyna związała się z grupą oazową w parafii. Często chodziła do kościoła i wybór życia zakon­nego wydawał się czymś naturalnym. Na jej decyzję duży wpływ miała zachęta księdza, który prowadził grupę młodzieży w para­fii. W postulacie, w obowiązkach radziła sobie bardzo dobrze, po­nieważ uporządkowanie wyniosła z domu. W formacji koncen­trowała się na życiu duchowym. Pociągały ją przykłady świętych. Podkreślała, że chciałaby zostać świętą. Z formatorką rozumiała się dobrze. Znalazły wspólny język, gdyż obie lubiły czytać litera­turę duchową.

Danutę bardzo bolało, gdy zwracano jej uwagę, ale to zdarzało się rzadko, ponieważ zazwyczaj wykonywała wszystko dobrze. Na roz­mowach formacyjnych czasami wracał temat wątpliwości co do powołania i dający się odczuć smutek. Skarżyła się na trudności w modlitwie, w relacji z Bogiem. Początkowo interpretowała je jako strapienie duchowe. Jednak po rekolekcjach nastąpił kryzys, którego następstwem było opuszczenie zgromadzenia. To był szok dla wielu sióstr.

Danuta stanowi przeciwieństwo siostry Matyldy. Nie czuje się do­brze ze sobą. Poprzeczki stawia sobie ciągle coraz wyżej. Nie jest zadowolona z osiąganych sukcesów. Chce być doskonała i nieska­zitelna. Dla niej „chcieć to móc”. Nie pozwala sobie na pomyłki. Trudno jej występować publicznie, a czytanie i śpiewanie psal­mu podczas Mszy świętej, chociaż ma dobry słuch, jest prawdzi­wą udręką.

Czy krok, który podjęła, można było przewidzieć? Danuta, mimo prowadzonych rozmów, nie uświadomiła sobie pamięci afektyw­nej, która mogła być źródłem napięć, frustracji i smutku. Nie od­kryła własnej przeszłości, która wytworzyła w niej schematy zacho­wania. Na dodatek postawa mistrzyni gratyfikowała niedojrzałe zachowania Danuty. Pomijała problemy trudne, a więc nie była w stanie odsłonić prawdy, do której Danuta nie chciała się przy­znać. Mówiła o tym, co łatwiejsze. Postulantka nie była świado­ma źródeł i przyczyn tego, co przeżywała. Dlatego jej problemy się nie zmniejszały, ale pogłębiały. W konsekwencji doprowadzi­ły do stanów coraz większej depresji. Skutkiem było odejście ze zgromadzenia.

Danuta zredukowała swoje życie do jednego elementu – pra­gnień duchowych, z którymi się utożsamiała. Siła ducha i dążenie wolitywne były jej motorem. Pominęła jednak cały świat emocjo­nalny. Krótki czas formacji pogłębił w niej postawy skrupulat­ne, obsesyjne i doprowadził do kryzysu powołania. Motor nabrał zbyt wysokich obrotów i po prostu się spalił. Zabrakło umysłu, który dostrzega prawdę, oraz serca, które wielkie pragnienia roz­pali miłością.

Jaki model formacji?

Czy w modelu formacyjnym psychologię należy przeciwstawiać duchowości, a duchowość psychologii? Wydaje się, że chodzi nie tyle o przeciwstawienie, ile o przyznanie każdej z tych dziedzin miejsca, które jej się należy. Trzeba tak zaplanować formację początkową i permanentną, by świętość stała się punktem wyjścia i dojścia, codziennym dążeniem, skarbem już otrzymanym. Pra­gnienie zjednoczenia z Bogiem to skarb zakopany w sercu i trzeba zrobić wszystko, by go odnaleźć i cieszyć się radością jego posiada­nia. To wymaga konkretnego zaangażowania całej struktury jed­nostki: rozumu, serca i woli. Dlatego wysiłek w dążeniu do świę­tości zakłada wzięcie pod uwagę wszystkich elementów formacji, nie tylko duchowych, lecz także intelektualnych i emocjonalnych. Człowiek jest całością i formacja, która podkreśla jeden element kosztem drugiego, to formacja zubożała.

Porażki procesu formacyjnego mogą wiązać się z przypisywaniem zbyt dużej roli jednemu elementowi kosztem drugiego. Ksiądz Łukasz uważał, że dobrze przeszedł formację, bo podjął wysiłek poznania swojej przeszłości i uleczenia swoich ran. Był zdania, że zrobił wystarczająco wiele. Jego koncentracja tylko na wymiarze ludzkim i intelektualnym pominęła wymiar duchowy. Psychotera­pia, którą podjął, pomogła mu rozpoznać problemy, ale nie wziął za nie odpowiedzialności. Nie przyjął do świadomości swojego zła, upadków, podatności na zranienia, tym samym nie pozwolił rozpoznać obecności Boga w tym, co jest w nim słabe i poranione. Nie nauczył się przeżywać swojego życia, ukierunkowując je na tajemnicę paschalną, gdzie śmierć spotyka się z życiem. Słabości nie wypełnił miłością, pasją i dobrem. Nie podjął drogi duchowej, dlatego w jego życiu brakuje przede wszystkim pasji w staniu się uczniem na wzór Jezusa, by podjąć służbę dla Królestwa.

Siostrze Matyldzie proces formacji nie pomógł podjąć wyzwań i pozostawił ją w dobrym samopoczuciu. Nie pozwoliła się wycho­wać, aby dotrzeć do swojej centralnej niespójności. Skoncentro­wana na sobie uspokoiła swoje „ja” aktualne i prawdopodobnie nie podejmie formacji permanentnej, bo nie ma w niej pragnie­nia wzrostu i nawrócenia. Formacja nie pobudziła w niej potrze­by autotranscendencji, a tylko podtrzymała akceptację przecięt­ności i niewychylania się. Wydaje się, że nie podjęła ani formacji ludzkiej, ani duchowej.
Przecenienie elementu duchowego w formacji, jak pokazuje przy­kład Danuty, oraz koncentracja na „ja idealnym” też nie jest do­brym rozwiązaniem. Formuje „przykładnych” kleryków i „grzecz­ne” siostry zakonne. Daje dobre rezultaty, ale na krótko. Wcześniej czy później człowieczeństwo upomni się o swoje miejsce. A to może mieć fatalny skutek.

Powołanie ma swoje źródło w Jezusie, pragnieniu, by na drodze do zjednoczenia z Ojcem nie tylko iść za Jezusem, ale także po­siadać Jego pragnienia i Jego uczucia. Chodzi zatem, aby całe ży­cie – serce, rozum i wolę – skoncentrować na Jezusie. To bowiem jest sens życia osoby powołanej. Formacja, a co za tym idzie dzia­łania formatorów pozostają w służbie tego sensu, pomagając, aby osoba formowana zapragnęła takiego życia, w którym wszystko pozostaje wszczepione w Chrystusa, który jest miłością. Model formacyjny winien być zatem ześrodkowany na zjednoczeniu wszystkiego w Chrystusie i w Jego tajemnicy paschalnej. Aby to było możliwe, formacja musi podjąć działania zmierzające do zrozumienia, przyjęcia i realizowania planu Ojca wobec każdej osoby. Oznacza to mozolne, codzienne czynności, które trwają przez całe życie. W podejmowaniu ich ważną pomocą jest znajo­mość nie tylko drogi życia duchowego, ale również dynamizmów psychologicznych.
 
Opublikowano: „Życie Duchowe” 88/2016

—————–

Wiesława Przybyło ASC (ur. 1962), formatorka i kierownik duchowy, teolog duchowości, wykładowca na Podyplo­mowych Studiach Teologii Życia Konsekrowa­nego. Opublikowała: Duchowość zakonna.