Na wstępie chciałbym zauważyć, że opisane w tym krótkim artykule obserwacje nie opierają się jedynie na skromnym doświadczeniu niżej podpisanego zdobytym w tynieckim opactwie, ale są wynikiem szerszego spojrzenia, które zawdzięczam głównie rozmowom ze współsiostrami i współbraćmi odpowiedzialnymi za formacjęw innych klasztorach.
Przedstawiam też wyłącznie własny punkt widzenia, z którym nie każdy musi się zgadzać. Oczywiście obraz wyłaniający się z poniższych rozważań może nie nastrajać optymistycznie, co jest konsekwencją tego, że skupiłem się na opisywaniu wyzwań, które w pierwszym kontakcie mogą przygnębiać. Nie jest to oczywiście portret przebywających w monastycznych nowicjatach, gdyż aby można było mówić o pełnym obrazie, trzebaby opisać również jasną stronę, która w tym momencie jest poza obszarem zainteresowań.
Myślę, że warto zacząć od truizmu: głównym wyzwaniem formacyjnym pozostaje chyba zawsze komunikacja pomiędzy „starym”a „młodym” pokoleniem. Zastanówmy się, z czego to wyzwanie dzisiaj się bierze.
Obyczajowe tsunami
Tekst Michała Szułdrzyńskiego opublikowany w „Rzeczpospolitej”4 marca 2019 roku bardzo lapidarnie, lecz celnie, szkicuje obraz gwałtownie laicyzującego się społeczeństwa[1]. Publicysta mówi przede wszystkim o szybko postępujących przemianach obyczajowychi liberalizacji poglądu na przerwanie ciąży, stosunek do związków homoseksualnych, poglądu dotyczącego miejsca i roli nie tylko Kościoła, ale także religii jako takiej. Dodać do tego można kwestie rozwodów, ponownych związków rodziców i ogólną niestałość rzeczywistości, w której przyszło kandydatom wzrastać. Nie chodzi teraz o stwierdzenie, że młodzi wstępujący do klasztorów będą rozpasanymi libertynami, ale o fakt, że pochodzą ze środowisk, które takie poglądy wyznają. Czy pozostanie to bez wpływu na charakter i wrażliwość młodych ludzi? Nie sądzę. W jaki sposób będą nawiązywać relacje ze starszymi członkami wspólnoty, dla których te wszystkie problemy są znane jedynie z gazet bądźw najlepszym przypadku zza kratek konfesjonału?
Z tego środowiska już zresztą pochodzą nasi młodzi; ponieważ nie wydaje się, aby ta światopoglądowa i obyczajowa rewolucja miaław najbliższym czasie zwalniać, musimy się nastawić na to, że przychodzący do klasztorów będą po doświadczeniach, o których starym mniszkom i starym mnichom nawet się nie śniło. Czy to jednak będzie stanowiło o braku powołania? Pomyśleć można o tych, którzy wstępowali do klasztorów, niekoniecznie mam tu na myśli Polskę, po doświadczeniu wojny. Ich bagaż zranień i problemów przyniesiony do klasztoru również był wyzwaniem, z którym owe wspólnoty jakoś sobie radziły, gorzej bądź lepiej.
Człowiek elektroniczny kontra człowiek duchowy
Jednym z aspektów szybko zmieniającej się rzeczywistości są narodziny człowieka elektronicznego. Nieco ironicznie możemy go opisać jako kogoś, kto w wyniku ewolucji wykształcił sobie nowy narząd ciała – smartfona. Dla wielu stał się on miłym towarzyszem zabaw, głównym źródłem poznania, oknem na świat, odpowiednikiem podwórka z dawnych lat. Pewien młody człowiek powiedział mi kiedyś, że rozumie swojego czternastoletniego brata, który spędza z komórką w fotelu całe niedzielne przedpołudnie: oczywiście mógłby za radą matki pójść na boisko, ale tam nikogo nie ma, bo wszyscy jego znajomi siedzą z komórkamiw fotelach.
Forum dialogu i poznania stał się Internet. Człowiek, który od dzieciństwa posiada ten nowy pod względem ewolucyjnym narząd, jego utratę w nowicjacie przeżyje równie boleśnie jak starszy człowiek amputację ręki bądź utratę wzroku czy mowy. Myślę, że nie do końca zdajemy sobie jeszcze sprawę, jak bardzo zmieniła się psychika młodego pokolenia z powodu bytowania w rzeczywistości wirtualnej, w której można kreować dowolną liczbę osobowości, posiadać setki „znajomych”, gdzie transmisja wiadomości dokonuje się głównie poprzez obraz, a przekaz oparty na logicznym rozumowaniu bądź stawianiu problemów, które należy cierpliwie rozwiązać, zredukowane są niemal do zera. W jaki sposób spowiednik bądź mistrzyni nowicjatu mogą porozumieć się z kimś zainteresowanym życiem monastycznym, kto do tej pory wyrażał swoje emocje głównie przez Snapchata? (Ktoś złośliwy powie, że taki osobnik nigdy do klasztoru się nie pofatyguje; otóż chciałbym rozwiać to błędne mniemanie).
Podsumowując, można wyzwanie sformułować tak: jak rozmawiać dzisiaj o duchowości, życiu wewnętrznym, modlitwie i rozeznaniu z ludźmi, którzy postrzegają świat przede wszystkim przez ekran telefonu?
Czytać i rozumieć
Duchowość monastyczna jest duchowością tekstu. Mnichowi i mniszce towarzyszyć powinien on wszędzie: począwszy od rozbudowanego oficjum, poprzez tak ważne lectio divina, aż po studium klasycznych autorów. Powyższe uwagi o człowieku elektronicznym pomogą nam zrozumieć sedno problemu. Dzisiejszy młody człowiek, który puka do klasztornej furty, bardzo często z czytaniem jest na bakier. Mam na myśli czytanie w ogóle, a co dopiero mówić o klasycznych tekstach, które powstały kilka lub nawet kilkanaście wieków temu. Ciężko mu pojąć dawne struktury organizacji tekstu, figury retoryczne, nie zawsze jest wrażliwy na aluzje biblijne i nawet jeśli chce czytać, to interpretuje tekst tak po prostu, jak gdyby był rodzajem reportażu.
Pół biedy, jeśli chce jeszcze czytać, drugie pół, jeśli chodzi o żywoty świętych (choć i z tym jest kłopot), ale kiedy przechodzimy do dzieł Ewagriusza, Kasjana czy św. Bernarda, sytuacja staje się o wiele bardziej dramatyczna. Spowodowane to jest nie tylko „innością”,do której nie przywykł, ale też w dużej mierze opacznym rozumieniem terminów, których nasi Ojcowie i Matki z upodobaniem używają: pokora, posłuszeństwo, pogarda świata, wyciszenie, medytacja itd. Jeden z formatorów zachodnich powiedział mi, że ma dziś do czynienia z ludźmi, dla których Karol Marks i Karol Wielki to ta sama osoba. Nie jest to jednak tylko wyraz poglądu, że mnisi bądź mniszki w swoje szeregi mogą przyjmować jedynie absolwentów Oxfordu. Chodzi raczej o to, że bez ogólnej kultury humanistycznej i umiejętności krytycznego czytania skarbiec tradycji pozostanie przed kandydatem do życia monastycznegona zawsze zapieczętowany.
Autorytet
Pokłosiem tych wszystkich problemów, o których wyżej mowa, jest upadek autorytetu. U każdej grupy kandydatów przejawia się on inaczej. Nie należy kłaść tego zjawiska na karb „polskiej duszy”– tak jest wszędzie. Sam urząd magistra dzisiaj nie wystarczy do tego, aby autorytet zachować. Problemem nie jest oczywiście zdrowy krytycyzm, co raczej krytykanctwo i życie według własnego pomysłu. Kiedyś jeden z mistrzów nowicjatu powiedział nieco sarkastycznie, że różnica między nowicjuszem-maturzystą, nowicjuszem-studentem i człowiekiem, który rozpoczyna formację po trzydziestce, jest taka, że pierwszy usłyszawszy, że ma zrobić coś w domu w jakiś sposób, odpowie: „Dobrze”; drugi zapyta: „A dlaczego?”; trzeci natomiast oświadczy: „To ja wam teraz pokażę, jak to się powinno robić”. Nie wiem, skąd wzięło się przekonanie, że człowiek przychodzący do klasztoru musi być po studiach bądź po trzydziestce. Przekonanie, że z automatu ktoś taki jest bardziej dojrzały, analogicznie jakoby jedynak był z natury egoistą nie potrafiącym się wczuć w problemy wspólnoty, jest z gruntu fałszywe.
Sądzę też, że powyższe uwagi tyczą się zarówno tych najmłodszych, jak i osób dojrzałych wiekowo. Problem niedojrzałości emocjonalnej wiąże się nie tylko z odrzuceniem autorytetu, ale równieżz nieumiejętnością podejmowania decyzji: młody człowiek nie wie,co chce robić w życiu. Pewna studentka wyznała mi kiedyś, że mana roku ponad trzy czwarte swoich kolegów i koleżanek, którzyw prawdzie studiują i zdają egzaminy, ale kompletnie ich to nie interesuje i sami nie wiedzą, co z życiem zrobić. Warto zwrócić uwagę, że mamy do czynienia nie tylko ze spadkiem liczby powołań do służby Bożej, ale także ze wzrostem liczby związków niesakramentalnych, nieumiejętnością nawiązywania trwałych relacji, obawą przed kontaktem twarzą w twarz – czyli tych wszystkich zjawisk, które charakteryzują płynne społeczeństwo. Nic zatem dziwnego, że podjęcie decyzji nowicjuszowi zajmuje dużo więcej czasu niż zajmowało zazwyczaj jego starszym współbraciom.
***
Pisząc tu o wyzwaniach, jakie stoją przed formatorami, nie wyczerpałem oczywiście tematu. Listę wyzwań można jeszcze ciągnąć. Być może po przeczytaniu tych słów ktoś powie, że niewesoły to obraz młodzieży, która coraz cieńszym strumieniem płynie do klasztorów. Myślę jednak, że w podobnie krytyczny sposób nasi wychowawcy myśleli o nas – a myśleli, bo się martwili i zastanawiali, jak nam pomóc. Nie mam wątpliwości, że najmłodsi szybko dadzą nam odczuć, o ile nie powiedzą wprost, kiedy tylko opadnie pierwszy pył zachwytu, co w klasztornej rzeczywistości ich denerwuje, z czym sobie nie radzą bądź czego sensu nie widzą. Od formatorów i przełożonych będzie już zależeć, czy będą w staniez takimi buntownikami jeszcze rozmawiać.
Święty Benedykt pisze w Regule, że „trzeba badać, czy nowicjusz prawdziwie szuka Boga”. Jeśli szuka naprawdę, znajdzie nie tylkoBoga, ale także porozumienie ze swoją wspólnotą i samym sobą.
[1]M. Szułdrzyński, Obyczajowe tsunami uderza w Polskę, https://www.rp.pl/Analizy/190309862-Szuldrzynski-Obyczajowe-tsunami-uderza-w-Polske.html (dostęp: 13.03.2019).
Szymon Hiżycki OSB (ur. 1980), opat tyniecki, specjalista z zakresu starożytnego monastycyzmu, wykładowca w Kolegium Teologiczno-Filozoficznym OjcówDominikanów. Opublikował między innymi: Pomiędzy grzechem a myślą. „O ośmiuduchach zła” Ewagriusza z Pontu; ModlitwaJezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Opublikowano: Życie Duchowe 99/2019