Skuteczność modlitwy nie zawsze oznacza spełnienie pragnień. Modlitwa może przynieść całkiem nieoczekiwane skutki. W Ewangeliach, cuda są pewnymi znakami, ale nie to są magiczne fajerwerki. One mają przede wszystkim wzbudzić wiarę. Proces zainicjowany przez cud jest w pełni zrealizowany wtedy, gry prowadzi do przemiany.

Dobrym przykładem będzie tu ewangeliczna przypowieść o uzdrowieniu dziesięciu trędowatych. Jezus ich uzdrowił, ale tylko jeden powrócił i odbył z Chrystusem rozmowę. Wtedy usłyszał: „Twoja wiara cię uzdrowiła”. To nie znaczny, że tamci nie zostali uzdrowieni, ale być może chodziło również o chwilę zastanowienia, namysłu. Dopiero w tym momencie rozmawiającemu z Jezusem przyszło do głowy, że cud to nie tylko uzdrowienie fizyczne, lecz również pogłębianie wiary. Dzisiejsze czytania są jakby kontynuacją tej myśli przewodniej z zeszłego tygodnia. Aby pogłębić naszą wiarę, potrzebna jest modlitwa.

Na skuteczność modlitwy składa się się przede wszystkim nasza aktywność. Mówi o niej pewna przypowieść. Trzech mężczyzn znalazło się nagle w piwnicy bez okien i drzwi. Grzegorz był niewierzącym pisarzem. Usiadł i przeklinał ciemność. „Nic nie możemy zrobić” – powiedział. „Taki jest nasz podły los”. Piotr był bardzo pobożnym człowiekiem. Bardzo długo się modlił, potem usiadł i czekał na cud. Jan był murarzem. Był bardzo praktycznym człowiekiem i na swój sposób pobożnym. W swojej torbie znalazł małe dłutko. Przy świetle zapałki wyszukał kamień, który posłużył mu za młotek. I zaczął kuć w murze. Była to monotonna, wyczerpująca praca. Poobijał sobie ręce, w oczach miał pełno pyłu. Żaden ze współtowarzyszy niedoli nie kwapił się do pomocy. Grzegorz palił w kącie papierosa, a Piotr odmawiał modlitwy. Jan zawzięcie pracował i od czasu do czasu modlił się tymi słowami: „Boże Ojcze, ja wiem, że przy Twojej pomocy uda nam się stąd wyjść. Proszę Cię, pomóż nam”. Po długiej pracy nagle wypadł ze ściany kamień i światło wtargnęło do środka. Grzegorz powiedział: „Wiedziałem, że sami sobie poradzimy. Po co Bóg?. Piotr powiedział: „Wiedziałem, że tylko Bóg nas może uratować”. Uradowany Jan powiedział: „Dziękuje Boże za okazaną nam pomoc…” Wszyscy szczęśliwie wyszli na wolność…

Św. Augustyn pisze: „Wiara rodzi modlitwę, zaś modlitwa wzmacnia wiarę”. Modlitwa staje się płonącą lampą naszej wiary. Owocem modlitwy jest wiara. Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój.

Niemoc jest uwarunkowana różnymi przyczynami, ale można je z większym lub mniejszym błędem sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jest prowadzenie naszego życia chrześcijańskiego na miernym poziomie. Minimalizm, rutyna, oziębłość, niechęć wobec wiedzy religijnej, a czasami nawet cynizm względem wiary – w dużej mierze przyczyniają się do osłabienia relacji z Bogiem, a tym samym do pogłębienia dystansu pomiędzy tym, co święte, a tym, co codzienne, często szare, nudne, nie przynoszące radości – tym, co potocznie nazywamy naszym życiem.

Myślę, że te pytania nurtują wielu z nas. Nie wiem, w jakim stopniu zdajemy sobie sprawę z tego, że przez spłycenie swego życia, bardzo szybko można zostać zdobytym przez pokusę przeciętności… tzw. świętego spokoju.

„Pokusa przeciętności nie jest łatwa do zauważenia – jest to rodzaj pokusy subtelnej. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się ona być pokusą i raczej sprawia wrażenie czegoś naturalnego, a nawet dobrego. To, co się robi lub przestaje się robić, sposób, w jaki się to robi, i nastawienie, jakie zazwyczaj temu towarzyszy, wydają się być normalne i słuszne. Jednakże u takich osób nie ma prawdziwego zapału ani postępu w życiu chrześcijańskim. Wiara, nadzieja, miłość do Boga, modlitwa, miłość braterska i apostolstwo są zbudowane na przeciętności” (S. Galilea)

Przeciętność zaczyna po pewnym czasie męczyć, ale nie mając i nie widząc lepszej alternatywy, wielu przesiąkniętych nią ludzi poddaje się jej, zrezygnowawszy z walki. Jak można zresztą mówić o walce, kiedy ta zakłada pewien wysiłek, pracę duchową, ascezę, odnowę życia moralnego, sens i cel podejmowanego wysiłku, a na to już po prostu nas nie stać. Zamknięci w czterech ścianach „świętego spokoju”, bez ochoty na jakiekolwiek działanie, tak samo biernie jak i leniwie spoglądamy na siebie lub na obraz Jezusa miłosiernego i mówimy: „Jakoś to będzie”. I jest, ciągle tak samo, czyli – byle jak.

Czym różni się pokój od spokoju i to jeszcze świętego spokoju? I dlaczego jest on owocem, jaki przynosi Duch Boży, Duch Święty? Kiedy patrzymy na nasze zabieganie, na nieustanną troskę nie tylko o dzień jutrzejszy, ale o jeszcze kilka lat naprzód, na walkę o lepsze życie, o więcej przedmiotów, dostrzega się niepokój i chaos. Coraz prędzej i prędzej przed siebie, a tak naprawdę nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po co. Często pojawiają się wtedy słowa na ustach: „Robię to, żeby mieć wreszcie święty spokój”, „Robię coś dla kogoś, dla świętego spokoju”….

Reprezentantem, czy takim „wzorcowym” przykładem tego o czym mowa jest ten „sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi”. Ta przeciętność wkradła się w jego życie. Wszystko było mu jedno: co, kiedy jak, gdzie i kto do niego mówił, z jakim problemem przychodził. Zbierał tylko należne mu wynagrodzenie i żył w takim świętym spokoju, w egoizmie, który któregoś dnia, zburzyła mu ta kobieta, prosząc go o pomoc. Reakcja jego nie była spowodowana litością, odruchem ludzkiego serca, miłosierdziem, chęcią udzielenia jakiejkolwiek pomocy. NIE!!! On to zrobił, żeby mieć święty spokój. Wrócić do swojego monotonnego, bogatego, egoistycznego życia. Słyszymy jego słowa przedstawione przez Ewangelistę św. Łukasza: ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie”. Święty spokój! To chce osiągnąć ten człowiek. Chce wrócić do swojej wypracowanej, może już od lat, „równowagi”. Do życia, które dotychczas prowadził.

W naszym takim codziennym życiu… święty spokój staje się jakimś może idealnym celem, ku któremu się zdąża, ale którego w końcu się nie osiąga. Bo tak naprawdę, nie ma czegoś takiego, jak święty spokój… Taki spokój, gdzie wszystkie sprawy dokonują się same, a inni zostawiają mnie w spokoju. I tak naprawdę, gdyby coś takiego zaistniało w życiu człowieka, ten byłby bardzo nieszczęśliwy. Bo człowiek żyje wśród innych i z innymi, a żeby wzrastać musi być twórczy. I dlatego Pan nie obdarza człowieka spokojem, nawet nie… świętym spokojem, ale daje: pokój. A to jest coś znacznie więcej.

Pokój. Ci którzy zaufali Bogu, którzy otworzyli się na powiew Jego Ducha, doświadczają tego daru. To tak, jakby stali się nagle głębokim oceanem. Na powierzchni mogą szaleć burze i nawałnice, fale mogą sięgać nieba, ale głębia jest spokojna i ani głód, ani niebezpieczeństwo, ani śmierć, ani niepowodzenia, ani cierpienia jej nie porusza. Zwycięża duch pokoju, a nie spokoju…

Takich ludzi rozpoznaje się w tłumie, bo mają w sobie coś, co do nich przyciąga, właśnie ów pokój; nie szarpią się z życiem, są szczęśliwi, są Synami Bożymi, pełnymi radości i dostojeństwa zarazem. I przeciwnie, często patrząc na tych którzy na siłę szukają szczęścia, którzy wchodzą w świat hałasu, alkoholu, papierosów i „towarzystwa”, dostrzega się ich ukryte nieszczęście, mimo, iż uśmiech maja przyklejony do twarzy, dostrzega się ich duchową małość, która jest, a która wcale nie musi być. Jest w nich jakieś nie poukładanie, które ich męczy i sprawia im ból, często tak trudny do wytrzymania. I szukają spokoju. Ale tego nie ma.

Jest tylko pokój, ten który jest darem Bożym. I każdy może go otrzymać jeśli zechce, jeśli Mu zaufa i na Niego się otworzy. Ojciec nie odmawia darów swoim dzieciom, ani tym, którzy o nie Go proszą. Ci którzy otwierają się na Boga, którzy traktują Go poważnie, spotykają się z Nim. I żyją w świecie bez walk, bez szarpaniny wewnętrznej, tam gdzie nie ma już broni skierowanej przeciw sobie, czy przeciw innym, ale jest pokój. I ci, nie szukając odnajdują szczęście.

O pokój w naszych sercach i w codziennym życiu, a nie „święty spokój”, módlmy się każdego dnia…

——————–

Łk 18, 1-8

Jezus opowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać: «W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: „Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!” Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: „Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie nachodziła mnie bez końca i nie zadręczała mnie”».

I Pan dodał: «Słuchajcie, co mówi ten niesprawiedliwy sędzia. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»