Trudności, jakie napotykają formatorzy podczas przygotowania przyszłych kapłanów, mogą rodzić poczucie, że nihil novi sub sole, gdyż wiele problemów się powtarza i ma charakter uniwersalny. Niebezpiecznie byłoby jednak sądzić, że nic w tej materii się nie zmienia, lub usypiać w samozadowoleniu. Pośród „tradycyjnych” kontekstów formacyjnych musimy zauważyć, że żyjemy w znaczą­co innym świecie, który we właściwy sobie sposób kształtuje młode pokolenie i generuje nowe problemy. Stąd potrzeba pogłębionej refleksji nad złożonym zagadnieniem formacji przyszłych kapła­nów oraz adaptacji tego, co zostanie wypracowane, do realiów ży­cia seminaryjnego. Ponieważ poruszane problemy są bardzo zło­żone, pozwolę sobie poruszyć tylko kilka wybranych zagadnień.

Z jakiego świata?

Refleksja nad aktualnymi wyzwaniami formacji kapłańskiej czy zakonnej wymaga osadzania ich w realnej perspektywie. Choć młodzi Polacy mieszkają w kraju, który nadal określamy jako chrześcijański, i większość jego obywateli utożsamia się z Ko­ściołem, to jednak siła oddziaływania wspólnoty wiary na mło­dzież jest zupełnie inna niż nawet dwadzieścia lat temu. Można powiedzieć – uogólniając – że kandydaci do służby Bożej, choć „jedną nogą” stoją twardo na gruncie Kościoła, to często tę „dru­gą” mają już w zupełnie innym miejscu. Żyją przecież w świecie, który ulega ciągłym przeobrażeniom cywilizacyjnym i staje się co­raz bardziej postchrześcijański. Przynależą do Kościoła, który dla nich jest wspólnotą ducha, ale dla wielu ich kolegów ze szkoły czy podwórka już tylko „reliktem przeszłości”. Noszą w sobie ślady Boga i chrześcijańskiego wychowania, a jednocześnie zanurzeni są w „cywilizacyjnym szumie”, który także w ich głowach rodzi spory zamęt. Wzrastają w świecie, który coraz częściej funkcjo­nuje tak, „jak gdyby Bóg nie istniał”[1]. Kandydaci do kapłaństwa – bywa, że nieświadomie – funkcjonują w kilku równoległych i zróżnicowanych światach, co musi generować stan napięcia oraz wewnętrznego rozdarcia.

Ich rodzice również nie wzrastali w jednowymiarowym świecie, gdyż spotykali się zarówno ze światopoglądem chrześcijańskim, jak i dyktaturą jedynej słusznej idei socjalizmu. Choć naciski tej ostatniej były mocne, a czasem wręcz brutalne, to jednak panują­ca wówczas czarno-biała rzeczywistość łatwo pozwalała określić, co jest dobre, a co złe, gdzie wróg, a gdzie przyjaciel. Owocem tego dualizmu mogła być schizofrenia moralna, którą u niektó­rych chrześcijan dawało się zauważyć w codziennym życiu. Jed­nak dzięki klarownej strukturze ówczesnego świata można było odnaleźć się w trudnej sytuacji i próbować przed nią się bronić.

Wspomniana „równoległość” współczesnego świata jest znacznie bardziej złożona, gdyż jest wielowymiarowa i rozmazana. Post­modernistyczny kult życia bez wartości, gdzie epicentrum całej rzeczywistości jest sam człowiek i jego zmysły, gdzie nie ma rze­czywistości świętych czy niezmiennych, a panuje „dyktatura re­latywizmu”, sprawiają, że bardzo trudno rozeznać, co jest rzeczy­wiście dobre, prawdziwe i słuszne.

Pamiętać ponadto trzeba, że klerycy wnoszą dziś w środowiska for­macyjne zupełnie nowe doświadczenie nie tylko pluralizmu kul­turowego, lecz także świata globalnego. Młodzież nie wzrasta już w jednorodnej kulturze, jak pokolenie ich rodziców czy dziadków, i coraz mniej ma poczucie naturalnej ciągłości tradycji rodzinnej, narodowej czy religijnej. Oni są obywatelami światowej społecz­ności, „mieszkańcami sieci”, tworzą nową grupę społeczną osób „niezakorzenionych”. Zjawisko to może rodzić nowe możliwości, ale również zamęt, poczucie zagubienia czy utrudnić budowanie własnej tożsamości.

Nowa epoka technologii medialnych uruchamia niewyobrażalny proces zmian mentalności młodych ludzi, która coraz mniej przy­staje do tradycyjnego modelu formacji i edukacji. Młodzież, nie zawsze świadomie, często nałogowo przywiązana jest do „multimedialnej kroplówki”. Zanurzenie w cyfrowym świecie osłabia kon­takt ze sobą oraz innymi ludźmi, zaciera granice świata realnego i wirtualnego, ogranicza możliwości percepcyjne, wywołując stan permanentnej dekoncentracji, tak zwany płytki umysł. Sprzyja to powierzchowności, chaotycznej nauce i słabemu rozumowaniu – potwierdza Nicholas Carr, powołując się na wyniki badań. Twier­dzi on, że z „czcicieli wiedzy i mądrości staliśmy się na powrót my­śliwymi i zbieraczami, tym razem w elektronicznym lesie pełnym informacji. Już nie tylko nie umiemy się skoncentrować, ale mamy coraz uboższe słownictwo i problemy z kojarzeniem. Za dużo jest informacji, a za mało interpretacji. W erze internetowej wygry­wa umysł rozbiegany. Nadmierne korzystanie z różnych multi­mediów źle wpływa na koncentrację, kreatywność i komunikację międzyludzką”[2].

Zbyt wcześnie, by określić, jak nowa rzeczywistość będzie kształ­tować osobowość młodego pokolenia, ale możemy się domyślać, że będzie to wpływ znaczący. Czy opisane zmiany cywilizacyjne mają coś wspólnego z formacją? Niestety tak, i to wiele. Seminaryj­ne studia filozoficzno-teologiczne, a tym bardziej życie duchowe i posługa kapłańska wymagają dużego wyciszenia i refleksyjności, zdolności do koncentracji i wręcz kontemplacyjnego nastawienia do świata. Czy nasi współcześni adepci sztuki duchowej, zwłaszcza na początku formacji, będą do tego zdolni?

Doświadczenie wiary

Przyglądając się kondycji ludzkiej naszych alumnów, warto zapy­tać też o ich sytuację duchową. Praktyka pokazuje, że zdecydowa­na większość zgłaszających się do seminariów jest organicznie po­wiązana z życiem własnej parafii. Często to ministranci i lektorzy, coraz rzadziej jednak członkowie grup formacyjnych. Osób, które przeszły bardziej pogłębioną formację duchową, nie ma zbyt wiele. Te natomiast, które angażowały się w życie parafii, częściej uczest­niczyły w rozmaitych działaniach funkcjonalnych (służba, orga­nizacja, pomoc) niż formacyjnych, choć nie można wykluczać, że i takie elementy tam były.

Z rozmów z kandydatami do stanu duchownego wynika, że są to osoby religijne, związane z Kościołem, regularnie praktykujące, ale zapytane o drogę wiary czy świadomie rozwijane doświadcze­nie duchowe, zazwyczaj mają kłopot z udzieleniem odpowiedzi. Być może jest to problem nowej sytuacji, języka, nieumiejętno­ści dzielenia się sprawami wiary. Może to być jednak i znak, że kandydaci są bardziej osobami religijnymi niż duchowymi. Ich życie wiary jest prawdziwe, ale jeszcze mało rozwinięte i niepo­głębione, trochę jak u dziecka, które choć ma dar człowieczeń­stwa, to jednak ciągle jest ono mało ukształtowane. Nasi kandydaci bardziej są zaprawieni w systematycznym przeżywaniu różnych form pobożności niż otwarci na słuchanie głosu Boga, rozeznawanie duchowe czy świadome poddawanie się prowadze­niu Ducha Świętego. Nie oznacza to bynajmniej, że ich religijność jest zła czy nieszczera, gdyż zazwyczaj są bardzo gorliwi. Może to wskazywać na brak wymiaru osobistego i pewną „zewnętrzność” doświadczenia wiary.

Brakuje bowiem tego, co w życiu duchowym jest tak ważne – oso­bistej relacji z Bogiem, rozeznawania i wypełniania woli Bożej. Rozwój duchowy nie polega przecież na mnożeniu pobożnych rytuałów, choć same w sobie są one dobre, ale na coraz głębszym przeorientowaniu życia tak, by to Bóg, a nie człowiek, stał w jego centrum. Jeśli będzie On faktycznie przeżywany jako kochający Oj­ciec, któremu się ufa i pozwala prowadzić, to będzie też Kimś, komu w pełnej wolności zawierza się swoje życie. Wówczas naturalnym przejawem duchowości jest pielęgnowanie relacji z Bogiem przez osobistą modlitwę, życie w rytmie słowa Bożego i sakramentów, a różne inne przejawy pobożności stają się jakby „wtórne”, będąc wyrazem i konsekwencją życia w obecności Bożej. Doświadczenie pokazuje, że osiągnięcie takiego stanu u alumnów nie jest łatwe i wymaga wiele czasu. Bywa, że pobudzani do nowego sposobu myślenia i praktykowania wiary czują się nawet kwestionowani i za­grożeni. Potrzeba w tej materii wiele troski, specjalnego programu formacji początkowej, nastawionej najpierw na inicjację, a potem mistagogię. Nieodzowną rolę będzie tu pełnił mądry i doświad­czony ojciec duchowny, który przez osobistą i pogłębioną relację, stanie się przewodnikiem prowadzącym swego syna najpierw do duchowego przebudzenia, a potem do pogłębienia życia wiary.

Proces ten stanie się możliwy, gdy kandydaci do seminarium będą mieli odpowiednią predyspozycję do zaangażowania we własny rozwój ludzki i duchowy. Gdy gotowości tej brakuje lub pojawia się dopiero na późniejszym etapie seminarium, może to zubażać cały proces formacji, a nawet jego część uczynić bezowocną. Wraca stąd potrzeba troski nie tylko o rozeznawanie sytuacji ewentualnych kandydatów do seminarium, ale i przygotowanie odpowiednich okresów propedeutycznych, by pomóc kandydatom zaangażować się w osobisty rozwój i owocne wejście w czas formacji.

Problem edukacji

Nie trzeba robić specjalnych badań, by stwierdzić, że nasza mło­dzież coraz słabiej jest przygotowana do podjęcia studiów filozo­ficzno-teologicznych. Obniżenie poziomu edukacji jest wyraźnie odczuwalne. Niektóre uczelnie świeckie organizują kursy wstępne, gdyż ich nowi studenci nie są w stanie sprostać wymogom kształ­cenia akademickiego. Dość powszechna jest coraz słabsza zna­jomość literatury, mniejsza zdolność formułowania i wyrażania myśli słowem i piórem, przyswajanie pamięciowe nowych treści, coraz trudniej też o analityczną pracę z tekstem. Dla wielu alum­nów zderzenie z wymogami studiów seminaryjnych, zwłaszcza filozofią, przypomina nagłe znalezienie się w kosmicznym świe­cie, w którym czują się zagubieni i bezradni. Nie ułatwia im tego również, z natury swej konieczny, nieco „koszarowy” styl życia seminaryjnego, gdzie cały rytm dobowy (modlitwa, wykłady, stu­dium, czas wolny…) są z góry określone. Choć uporządkowanie czasu sprzyja systematycznej pracy, to jednak dla nich, przyzwy­czajonych do spontanicznego i luźniejszego rytmu życia, zwłasz­cza na początku bywa to bardzo trudne.

Doświadczenie pokazuje również, że akademickie studia, które rozpoczynają alumni, nie zawsze pozwalają im asymilować bogac­two teologicznej tradycji oraz integrować nowe treści na poziomie intelektu i serca. Bywa, że teologiczna wiedza gromadzona jest w pamięci, jak w bibliotecznym magazynie. Nowe zbiory są tam odpowiednio kompletowane i przechowywane, ale później rzadko czytane. Poszczególne dziedziny wiedzy teologicznej ulegają coraz większej atomizacji oraz pogłębiającej się specjalizacji. Pamiętać przy tym trzeba, że większość naszych alumnów, to średnio zdolni studenci. Dlatego coraz trudniej jest im odczytać i znaleźć syntezę myśli teologicznej. Znajomość teologii jest konieczna do zaliczenia kolejnych etapów seminarium. Klerycy znają poszczególne trakta­ty teologiczne, ale najczęściej nie potrafią ich łączyć wokół jakiejś wiodącej idei, stąd nie osiągają spójnego myślenia teologicznego i często pozostaje ono pobożną teorią, która nieznacznie wpływa na ich duchowość czy codzienne życie.

Powiązanie studiów seminaryjnych z wydziałami teologicznymi oraz uniwersytetami jest z pewnością znaczącym wydarzeniem, podnoszącym poziom kształcenia akademickiego. Warto to doce­nić. Z drugiej jednak strony trzeba też zapytać, czy nowa struktura edukacyjna, wymuszona przez kolejne reformy szkolnictwa wyż­szego, mocno rozbudowana i zbiurokratyzowana, która bardziej podporządkowana jest stylowi uniwersyteckiemu niż seminaryj­nemu, nie sprawia, że coraz trudniej odczytać, co i jak w alumnach ma kształtować formacja intelektualna. Podobne zmiany dotykają też kadry naukowej. Uczący kleryków profesorowie coraz rzadziej są dla nich ludźmi Kościoła, którzy jak dawni mistrzowie poma­gają w duchowej inicjacji, a częściej pracownikami uniwersytetu, którzy muszą realizować projekty badawcze i zdobywać punkty, aby spełnić wymogi uczelni i utrzymać etat.

Duch Kościoła

Refleksja nad formacją przyszłych kapłanów winna być zsynchro­nizowana nie tylko z rozeznaniem problemów współczesnego świata, ale i wsłuchiwaniem się w to, „co mówi Duch do Kościo­łów” (Ap 2,7). Szczególnym światłem na tej drodze jest nauczanie Papieża Franciszka, który w programowej adhortacji Evangelii gaudium zaprasza do nowego spojrzenia na tajemnicę Kościoła. Papież przypomina, że jest on wspólnotą misyjną w drodze, po­wołaną do ewangelizacji i nieustannie ewangelizowaną, „Kościo­łem «wyruszającym w drogę», prawdziwym domem Ojca, który zawsze ma otwarte drzwi”[3].

Evangelii gaudium określa impulsy formacyjne, które zaprasza­ją do konkretnych postaw. Może to oznaczać potrzebę większego wprowadzania alumnów w doświadczenie żywego Kościoła, któ­ry nie tyle nastawiony jest na zachowanie obecnego stanu rzeczy czy zwykłe administrowanie, ile na ewangelizację. Papież wyraź­nie zaprasza do przechodzenia od postawy Kościoła oczekujące­go, sytego czy bogatego do postawy Kościoła ubogiego, prostego i wyruszającego w drogę na poszukiwanie człowieka peryferii. Za­chowania tego typu zakładają mocny fundament duchowy, któ­ry przekracza poziom teologicznej wiedzy i rytualnej pobożności, a jest owocem wyrastającym z doświadczenia bycia człowiekiem zbawionym. Tylko ci bowiem, którzy realnie spotykają się z Je­zusem zbawiającym, wyzwalającym od grzechu i koncentracji na sobie, są zdolni do dawania ewangelicznego świadectwa[4].

Wiele środowisk seminaryjnych zachowuje uświęcony tradycją i sam w sobie dobry, ale jednak dość statyczny model formacji, nastawiony na pogłębianie osobistej pobożności, teologiczne kształcenie i moralne wychowanie. Choć celów tych nie można pominąć, to jednak rodzi się pytanie, na ile ten właśnie model for­macji jest dziś owocny oraz czy pozwoli na przygotowanie ewange­lizatorów, którzy będą zdolni skutecznie głosić Ewangelię współczesnemu człowiekowi?

W dzisiejszym świecie, coraz bardziej wielokulturowym i zagubio­nym duchowo, jak nigdy dotąd potrzeba mądrych przewodników i duchowych świadków, którzy będą potrafili ukazać i pociągnąć innych na drogę życia wiarą. Wobec naporu przemian cywiliza­cyjnych i słabszego wsparcia strukturalno-społecznego, jakie mają kapłani, jest to zadanie coraz trudniejsze i obciążające. Stąd do jego realizacji zdolni będą tylko ci, którzy będą mieli doświadczenie du­chowe i świeżość życia wiary oraz odpowiedni stopień dojrzałości.

Powyższe cechy zawsze były oczekiwanym celem działań forma­cyjnych w seminarium. I choć nie zawsze udawało się je osiągać w stopniu zadowalającym, to jednak kiedyś można było żywić na­dzieję na ich dopełnianie w kolejnych latach kapłańskiej posługi. Dziś, gdy świat oddala się od Boga, a księża coraz mocniej są kon­testowani i konfrontowani przez spotykanych ludzi, wydaje się, że podtrzymywanie takiej nadziei jest bardzo ryzykowne. Posyłanie słabo przygotowanych młodych księży do współczesnego świata może się okazać niebezpieczne zarówno dla nich samych, jak i dla Kościoła. Stąd rodzi się potrzeba indywidualizowania i wydłuża­nia procesu formacji, by poszczególnych jej etapów i samego za­kończenia nie wyznaczały kolejne lata pobytu w seminarium czy uzyskany tytuł magistra teologii, ale właśnie odpowiednia predys­pozycja ludzka i duchowa do podjęcia posługiwania.
Klerycy już podczas pobytu w seminarium winni osiągać odpo­wiedni stopień dojrzałości chrześcijańskiej, budując głęboką oso­bistą więź z Chrystusem. Jeśli relacja ta stanie się wewnętrzną „osią” ich życia, integrującą poszczególne sfery osobowości, to wówczas będzie ona dojrzała i spójna. To nie przypadek, że naj­mocniej brzmiącym przesłaniem nowego Dyrektorium o posłudze i życiu prezbiterów jest właśnie problematyka tożsamości. Ma ona „decydujące znaczenie dla pełnienia posługi kapłańskiej w dzisiej­szych czasach i w przyszłości”. Jasno określona i mocna tożsamość wewnętrzna gwarantuje, że księża staną się „rzeczywistym, żywym i przejrzystym obrazem Chrystusa Kapłana”[5].

Ukazana problematyka wskazuje na wiele obszarów formacyj­nych, które nie tylko wymagają pogłębionej refleksji, lecz także konkretnych rozwiązań. Tradycyjny model formacji, który funk­cjonuje w wielu seminariach i ma swoją niezaprzeczalną wartość, będzie domagał się reformy, ale trzeba pamiętać, że nawet naj­lepsze struktury nie rozwiążą wszystkich problemów. Owocna formacja nie realizuje się bowiem na poziomie strukturalnym, ale personalnym. Potrzeba poszukiwań nowego modelu forma­cji, ale jeszcze bardziej nowych ludzi, którzy będą dobrze znali uwarunkowania natury człowieka i współczesnego świata, a jed­nocześnie będą ludźmi Ewangelii i Kościoła. Potrzeba świadków wiary prowadzonych przez Ducha Świętego, którzy nie tyle będą nauczać, ile dzieląc się owocami własnego doświadczenia, uczynią z alumnów współtowarzyszy drogi, rozbudzając w nich pragnie­nie i gotowość do podjęcia własnej duchowej wędrówki. Ponie­waż oczekujemy na pojawienie się nowego Ratio fundamentalis institutionis sacerdotalis dla Kościoła powszechnego, należy żywić nadzieję, że przygotowanie polskiej adaptacji tego dokumentu będzie stosowną okazją do podjęcia odpowiednich działań, by nie tylko na nowo przemyśleć styl przygotowania przyszłych księży, lecz także realnie odnowić poszczególne wymiary formacji ka­płańskiej w Polsce.

[1] Por. Jan Paweł II, Tertio millennio adveniente, Rzym 1994, 36; Jan Paweł II, Ecclesia in Europa, Rzym 2003, 7.
[2] Cyt. za: M. Konkel, Refleks zamiast refleksji, „Tygodnik Powszechny”, 5/2013, s. 4–5.
[3] Franciszek, Evangelii gaudium, Rzym 2013, 46–47.
[4] Por. tamże, 1, 8, 24, 27.
[5] Por. Kongregacja ds. Duchowieństwa, Dyrektorium o posłudze i życiu prezbiterów, Watykan 2013: Wprowadzenie, s. 50, 89; Dyrektorium, 2.

Opublikowano: „Życie Duchowe” 87/2016

—————-

Ks. Wojciech Rzeszowski (ur. 1966), rektor Prymasowskiego Wyższego Semi­narium Duchownego w Gnieźnie, przewodniczą­cy Konferencji Rektorów Wyższych Seminariów Duchownych Diecezjalnych i Zakonnych w Polsce.