Kilka miesięcy temu w jednej z gazet przeczytałem artykuł o podróżowaniu pociągiem Pendolino w wagonie zwanym „Strefą ciszy”. Jadący nim nie rozmawiają ze sobą, mają również wyłączone lub wyciszone urządzenia elektroniczne. Można też przeczytać w nim napis, że to wagon dla tych, którzy chcą podróżować jedynie w towarzystwie własnych myśli. Autor, opisując swoją podroż, stwierdza na końcu, że miał wrażenie, jakby pasażerowie korzystający z tego wagonu byli spokojniejsi, mniej rozproszeni czy nawet bardziej życzliwie usposobieni do innych. Oczywiście można się zastanawiać, na ile jedna podróż w takim wagonie może cokolwiek zmienić w życiu kogokolwiek i czy czasem autor nie napisał o swoich pragnieniach i oczekiwaniach. Niemniej cisza i milczenie są czymś niezwykle ważnym i mają ogromne znaczenie w procesie dojrzewania każdego człowieka, zwłaszcza zakonnika.
Wejść w milczenie
Najprostsza definicja dojrzałości, jaką słyszałem, głosi, że to zdolność do samoopieki i przeżywania głębokich relacji. W interesującym nas zagadnieniu uwagę zwraca pierwszy człon definicji. Człowiek zdolny do zaopiekowania się sobą potrafi przebywać sam ze sobą. Umie rozpoznawać i nazywać swoje wewnętrzne stany i być z nimi, szukając jednocześnie adekwatnych sposobów rozwiązywania problemów. Jednak przebywanie sam na sam ze sobą ma sens tylko w ciszy, bez żadnych zewnętrznych „zagłuszaczy”. Właśnie owo przebywanie w ciszy wydaje się wyzwaniem i pewną trudnością w sytuacji dzisiejszej formacji.
Tomasz Merton pisał: „Zrób, co tylko się da, żeby uniknąć hałasu, interesów i rozrywek. Usuń się, o ile będzie to możliwe, od miejsc, gdzie ludzie gromadzą się po to, ażeby wzajemnie omawiać, lżyć i wyzyskiwać, żeby się wyśmiewać i drwić z innych z fałszywymi gestami rzekomej przyjaźni”[1]. Wydawałoby się, że domy formacyjne są idealnymi miejscami, aby zrealizować postulat Mertona i dają szanse na ćwiczenie się w szukaniu Boga w ciszy i samotności. Chociaż nikt otwarcie nie zaprzeczy wartości ciszy i jej znaczeniu w procesie wzrostu duchowego, to jednak doświadczenie i obserwacja mówią, że milczenie jest w pewien sposób ledwie tolerowane.
Z jednej strony mogę rozumieć, że zakonnikom i osobom konsekrowanym, podobnie jak wszystkim innym, trudno wejść w milczenie, ponieważ od dziecka towarzyszą im najrozmaitsze środki i narzędzia komunikacji powodujące nieustanną kakofonię i chaos. Niemniej nie tłumaczy to wszystkiego, bo w końcu w latach ubiegłych też były nowości, których nasi ojcowie nie znali i dopiero się ich uczyli, na przykład telewizor, magnetofon itp. Być może jedyną rzeczą wcześniej nieznaną jest gwałtowny i bardzo silny rozwój różnego rodzaju bodźców wizualnych, dźwiękowych i informatycznych. Jak podają brytyjscy lekarze badający zjawisko wpływu czynników audiowizualnych na człowieka, może to w konsekwencji prowadzić to uzależnienia od sprzętu elektronicznego, które wywołuje skutki podobne do tych jakie wywołuje kokaina.
Założyciel salwatorianów, sługa Boży ojciec Franciszek Jordan, powiedział o milczeniu bardzo wymowne słowa: „Znana jest zasada, że nie może się ostać dom zakonny, w którym nie zachowuje się milczenia. Można by sądzić, że jest to przesada. A jednak jeśli odwołamy się do praktyki doświadczenia, przekonamy się, że niestety tak jest rzeczywiście”[2]. Milczenie zatem i zdolność do przebywania w ciszy wydają się kluczowe dla rozwoju życia wewnętrznego.
Zasłuchanie w ciszy
Podstawową trudnością i problemem, z jakim mamy do czynienia w związku z milczeniem, nie są warunki zewnętrzne, ale fakt, że cisza jest elementem konfrontującym. Wejście w ciszę rodzi opór. Bezgłos zaprasza, aby zająć się wewnętrznymi impulsami, pragnieniami, marzeniami i odczuciami, które na co dzień rzadko albo wcale nie dochodzą do głosu, bo są zagłuszane. To, co pojawia się w czasie milczenia, może być dla niektórych niepokojące, zaskakujące, a nawet groźne. Próby zagłuszania to wprowadzanie szmeru, który będzie łagodził napięcie i frustracje. Niemniej zastosowanie jakichkolwiek ucieczek nie sprawi, że coś w nas się zmieni. Pozostaniemy nieświadomi naszych wewnętrznych głosów. Cisza zatem może być postrzegana jako coś, za czym kryje się coś trudnego, lub coś, co będzie dla nas wyzwaniem.
Drugim elementem jest brak dostrzegania związku między milczeniem a budowaniem relacji z Bogiem. Dorota Szczerba w książce na temat ciszy i adoracji pisze: „Przywołajmy bardzo prosty obraz dwóch osób, które się poznają i zawiązuje się między nimi więź. Te dwie osoby najpierw dużo z sobą rozmawiają, poznają swoje poglądy, historię życia, charakter, temperament, w końcu – swoje rodziny, przyjaciół, cały swój świat. Ale jeśli te dwie osoby zaczynają kochać, słowa im nie wystarczają, to, co je łączy, jest większe i głębsze niż słowa. Jest pomiędzy nimi coraz więcej ciszy i to ona staje się znakiem, że są naprawdę sobie bliskie”[3]. Wydaje się zatem, że milczenie buduje relacje z Bogiem również dlatego, że uczy nas słuchania. Bardzo jasno i konkretnie wraził to sam Jezus pytany przez faryzeusza o to, które z przykazań jest najważniejsze. „Słuchaj, Izraelu…” (Mk 12,29). To pierwsze i podstawowe zadanie w procesie formacji na każdym jej etapie. Słuchanie, które będzie zasłuchaniem w milczeniu tego, co mówi i jak prowadzi mnie sam Bóg.
Z tego rodzi się jednak pewna trudność. Słuchanie zakłada pewną pasywność i wycofanie. Zdolność do przyjmowania tego, co mówi drugi bez konieczności natychmiastowego komentowania lub reagowania. Formacja do milczenia jest mocno związana z poznawaniem siebie i swojej historii życia. Milczenie i cisza w życiu każdego człowieka pojawiały się w specyficznym i konkretnym klimacie emocjonalnym. Warto prześledzić osobiste momenty związane z sytuacjami doświadczania braku słów. Pozostawiają one bowiem określone reakcje emocjonalne w pamięci człowieka. Nie dotyczy to tylko samego faktu milczenia, ale też osób, z którymi chwile ciszy były związane. Trzeba zatem umieć rozpoznać, jakie obrazy osób kojarzą się człowiekowi z momentami milczenia i braku słów. Do tych obrazów może bowiem formowany nieświadomie powracać w sytuacjach, kiedy powinien pozostać sam ze sobą. Mogą one zatem, jeśli nie są nazwane i przepracowane, utrudniać proces bycia w samotności.
W tym miejscu nie sposób omówić całego spectrum tej problematyki, nie jest to też naszym celem. Wspomnę tylko opinię Henriego Nouwena, który twierdził, że miejsce odosobnienia to miejsce walki między naszymi ideałami i pragnieniami naszego fałszywego ja. To miejsce, gdzie Bóg chce nam ofiarować nowe życie, ale gdzie nieustannie pojawiają się nasze ograniczenia wynikające z naszych życiowych doświadczeń. Właśnie w chwilach pełnego wewnętrznego milczenia zostajemy zupełnie odsłonięci i możemy z pomocą przychodzącego Boga rozpoznać wszystkie cechy naszego ludzkiego ja[4]. Być może nie do końca w sytuacjach formacyjnych doceniamy znaczenie, jakie w życiu poszczególnych osób miały momenty milczenia i jakie przynosiły ze sobą konsekwencje.
Słowo i milczenie
Zastanawiając się nad milczeniem, nie sposób pominąć rzeczywistości na pozór przeciwstawnej, czyli słowa. Oba pojęcia mogą przybierać najrozmaitsze formy i być używane w niezliczonym kontekście dla bardzo rozmaitych celów. Umiejętność zrozumienia i zdefiniowania znaczenia słowa i jego relacji do milczenia w życiu to niezwykle ważny i delikatny moment decydujący o tym, czy potrafimy zmierzyć się z ciszą i milczeniem w naszym życiu duchowym. Słowo i milczenie mają ściśle określoną zależność w życiu poszczególnych ludzi. Wartość słowa zależy od stopnia milczenia, w jakim się ono rodzi w człowieku. Ojcowie Pustyni w swoich sentencjach wspominali często, że milczenie uczy człowieka mówić. Brak ascezy w tym względzie powoduje wypowiadanie mnóstwa słów, które stają się puste i zupełnie bez wyrazu, a co za tym idzie nie spełniają swojej funkcji. Nie stanowią formy komunikacji, rozumienia i nie tworzą przestrzeni wzajemnego zaufania czy wspólnoty. Ponadto słowo nietworzone w milczeniu przed Bogiem nie będzie o nim świadczyć. Wydaje się, że ta pewna oczywistość trudno się dzisiaj przebija. Łatwiej bowiem sięgać po skądinąd ważne techniki komunikacyjnie i skupiać się na formach i sposobach przekazu. Dają one w efekcie pewne pozory skuteczności głoszenia i przepowiadania.
Projekt życia wewnętrznego powinien się więc zaczynać od „Słuchaj, Izraelu…”. To pierwsze przykazanie życia duchowego. W sposób szczególny winno ono być realizowane w czasie dni skupienia i podczas corocznych rekolekcji. Te momenty są zazwyczaj papierkiem lakmusowym tego, jak poszczególne osoby przeżywają ciszę i jak potrafią w swoim życiu realizować milczenie. Stanowią też pomoc w codziennym trudzie i spojrzeniu na swoje życie z pewnego dystansu. Tym bardziej że dziś wielu z nas grozi pewien pragmatyzm działania. Jako zakonnicy jesteśmy powołani do tego, aby być pasterzami i prowadzić ludzi do Źródła. Nie możemy mierzyć naszego posłannictwa opłacalnością, bo często się nie opłaca.
Warto pamiętać, że: „Pierwszą bramą, wiodącą do duchowej Jerozolimy, a więc do uwagi umysłu, jest świadome milczenie ust, nawet jeśli umysł nie osiągnął jeszcze wyciszenia”[5].
[1] T. Merton, Posiew kontemplacji, Kraków 1982, s. 62.
[2] F. Jordan, Zachęty i upomnienia, Kraków 2000, s. 106.
[3] D. Szczerba, Wielka cisza. Tajemnica adoracji, Kraków 2000, s. 93-94.
[4] Por. H. Nouwen, Droga serca, Kraków 2007, s. 27.
[5] Filoteusz z Synaju, Filokalia. Teksty o modlitwie serca, Kraków 1998, s. 190.
Opublikowano: „Życie Duchowe” 92/2017
—————-
Ks. Tomasz Łosiewicz SDS (ur. 1969), teolog duchowości, psycholog, kierownik duchowy.
Main Photo: (Patrik Theander / flickr.com / CC BY-SA 2.0)