Spotkanie[1] z sobą samym może spontanicznie rodzić w nas pragnienie głębszego poznania siebie i odkrycia własnej nie­powtarzalnej wartości, ale może także uświadomić niektórym wewnętrzny, egzystencjalny niepokój i bezradność. Jak pierw­sze doświadczenie ujawnia, że są w nas głębokie pokłady sa­moakceptacji i budowania na wewnętrznym pokoju, tak drugie uświadamia brak harmonii, trudności w przyjęciu siebie, jakiś wewnętrzny konflikt, niełatwe sprawy i doświadczenia. Można powiedzieć, że każdy z nas przeżywa i jedno, i drugie. I chyba rzeczywiście tak jest: każdy człowiek żyje w harmonii ze sobą i równocześnie w jakimś stopniu trwa w wewnętrznym konflik­cie z samym sobą, w braku akceptacji czy to siebie, czy tego, co dookoła. Niejednokrotnie pragnie dobra, ale go nie czyni lub go unika, z drugiej strony ulega złu i słabościom, których nie pożąda. O takim doświadczeniu mówi już św. Paweł w Liście do Rzymian: „Jestem […] świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię […] dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę” (Rz 7,18–19). A zatem nie tylko na płaszczyźnie duchowej stajemy się uczestnikami tego doświadczenia, ale także na płaszczyźnie psychicznej i czysto ludzkiej. Dlatego nie pozostaje nic innego jak zejść w głąb sie­bie, aby z pokorą i odwagą odkrywać niepoznane jeszcze prze­strzenie, które zna i przenika miłujący Bóg.

Opierając się na ludzkim doświadczeniu, psychologia ukazuje i rozjaśnia proces, w którym każdy kształtuje obraz samego sie­bie. Co więcej: mówi o podstawowych warunkach, które muszą zaistnieć, by obraz ten był pozytywny. Kluczem do zrozumienia jest tu miłość prowadząca do wolności. W tej perspektywie spoj­rzenie biblijne ubogaca i uzupełnia wizję człowieka i jego wezwa­nie do kształtowania dojrzałej osobowości, która obejmuje cały wymiar psychiczno-duchowy.

Samotność, milczenie i modlitwa

Jaka jest droga wyjścia? Jak leczyć rany i przyjmować ból? Człowiek potrzebuje na nowo spotkać siebie i doświadczyć tego, kim i czym jest w swojej głębi. Potrzebuje na nowo kształtować obraz samego siebie. Odkrywanie siebie i pozytywne kształtowanie samego sie­bie to proces, droga, na którą człowiek musi wejść i doświadczyć na niej tego, co podstawowe i fundamentalne. Z punktu widzenia psychicznego konieczne są pewne warunki, by można było wejść na drogę realistycznego kształtowania pozytywnego obrazu siebie poprzez odkrywanie własnej i niepowtarzalnej godności.

Owe podstawowe warunki to: samotność, milczenie i modlitwa. Człowiek potrzebuje świadomie wybierać samotność, która nie jest ucieczką od ludzi, ale stworzeniem unikalnej przestrzeni do wyjścia na spotkanie ze sobą. Samotność nie jest odważnym sta­waniem przed własną tajemnicą, którą trudno podjąć. Można ją jedynie objąć sercem. Samotność wybrana i świadomie przeżyta to przekraczanie poczucia osamotnienia, subiektywnego przeży­cia bycia niezrozumianym, niekochanym, niezauważonym i nie­docenionym. Tylko świadome wejście w to przeżycie może stać się drogą wewnętrznego uzdrowienia i otwarcia na innych.

Samotność poszukuje swojego języka komunikacji. Jest nim mil­czenie. Tak rozumiane milczenie nie jest formą głuchoty na ludzi, na krzyki w świecie, na ból i cierpienie innych, na ich radości i po­szukiwania. Milczenie to droga usłyszenia wewnętrznych krzyków zagłuszanych przez zgiełk i hałas zewnętrznego świata. Wchodząc w milczenie, otwieramy się na siebie, na swój wewnętrzny świat, na swoje bóle i radości, na głęboko ukryte nadzieje i na rozczaro­wania, których zwykle nie chcemy poznać. Samotność i milczenie pozwalają mówić sercu w jego najgłębszym wymiarze, stwarzają przestrzeń i ofiarowują czas, stwarzają klimat łagodności i delikat­ności, aby odważnie i z pokorą otwierać się na siebie.

Samotność i milczenie stają się drogą do otwierania się na przy­chodzącego Boga. To właśnie one pomagają modlitwie rozwinąć się i przynieść jej zbawienne owoce. Modlitwa jest trzecim wa­runkiem na drodze autentycznego schodzenia w głąb siebie, aby spotkać i odnaleźć prawdziwe „Ja”. W modlitwie człowiek staje przed Bogiem, zanurza się w Jego miłości, jest uzdrawiany w źródle Jego miłosierdzia, otrzymuje niepowtarzalny dar poznania siebie w prawdzie i miłości. Modlitwa, będąc spotkaniem Boga w swoim wnętrzu, prowadzi do spotkania siebie w sobie. Pozwala odkryć, zobaczyć, poznać swoją słabość i ograniczenia, nie rodząc jedno­cześnie uczucia pogardy dla siebie i dla innych. Człowiek, który gardzi słabością innych, głęboko w sercu gardzi sobą i swoją sła­bością. Tylko przed Bogiem, w Jego obecności, można nauczyć się kochać siebie takim jakim się jest, to znaczy kochać siebie w sła­bości. Modlitwa to zatem droga uczenia się miłości. Modlić się to otwierać się na miłość, która przygarnia, uzdrawia, przywraca godność, uzdalnia do miłości siebie i bliźniego.

Człowiek potrzebuje samotności, milczenia i modlitwy, aby prze­kroczyć i przezwyciężyć pierwotny lęk, aby uświadomić sobie głę­boką ranę nieufności, aby odkryć i zobaczyć oczyma duszy swoje podzielone serce. Właśnie dzięki temu będzie mógł otworzyć się na „sprawiedliwość, miłość, dobroć, miłosierdzie”, które zstępu­ją z góry „tak, jak od słońca wychodzą promienie, jak ze źródła – wody”[2].
 
Wewnętrzne napięcie

„Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz prze­ciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! Bo całe prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. […] Oto czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało […] do czego innego dąży niż duch […], i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa” (Ga 5,13–14.16–18).

Tym słowami św. Paweł opisuje egzystencjalną sytuację człowie­ka i jednoznacznie stwierdza, że został on wezwany do wolności przez miłość. W dążeniu do owej wolności człowiek jest umiejsco­wiony między dwoma światami, które kształtują jego poszukiwa­nia, pragnienia i oczekiwania: świat pragnień i świat ograniczeń. Pierwszy wewnętrznie popycha go ku nieskończoności, drugi – uprzytamnia mu doświadczenie skończoności i ograniczoności. Zdobywanie wolności dokonuje się poprzez integrację jednego z drugim – nieskończoności ze skończonością. Świat pragnień obejmuje świat wyobraźni, poszukiwań, pytań i jest on praktycz­nie nieograniczony. Świat ograniczeń dotyka przeciwstawnych aspektów ludzkiego istnienia, które nie mogą ulec zmianie, ale muszą być zaakceptowane, jak: płeć, rodzina, w której się rodzi, osobista historia, niezmienne cechy charakteru itp.

Napięcie między tymi światami istnieje od zawsze. Świat pra­gnień ze swej istoty ma tendencję do rozszerzania się, świat ograniczeń natomiast kurczy się, znajdując swój szczyt w śmier­ci. Nie da się uniknąć tego napięcia. W tym punkcie rodzi się wewnętrzny dramat człowieka – podzielone serce. Te dwa świa­ty ze swej natury stoją we wzajemnej opozycji, w ciągłym napię­ciu, które rodzi konflikt. To egzystencjalna sytuacja wewnętrz­nej dialektyki, zwanej dialektyką podstawową. Zwykle człowiek nie uświadamia sobie tego napięcia, co więcej – uciekając w wir spraw i zadań, przyjemności i wygód, wypiera go. Wydaje się, że czasami żyje, jakby nic się nie stało. Tylko po zewnętrznych postawach i zachowaniu można poznać, że ucieka od swego wewnętrznego „Ja”.

Wyjście z tej sytuacji dokonuje się poprzez autotranscendencję, czyli przekraczanie siebie. Szczególnie jest to obecne na płasz­czyźnie religijnej. Przekraczanie samego siebie nie ma nic z tak zwanego samopoświęcenia, które bazuje na fałszywym rozumie­niu religii i wiary. Samopoświęcenie to droga cierpiętnictwa, to poszukiwanie przede wszystkim krzyża, trudu, cierpienia i bólu bez zmartwychwstania. Celem takiego postępowania jest złożenie siebie w ofierze i zniszczenie swojego „Ja”, tych jego wymiarów, które wskazują na wewnętrzną twórczość i wolność. Taka posta­wa nie ma nic wspólnego z życiem Jezusa, który nie przyszedł po to, aby cierpieć, ale po to, aby „wypełnić wolę Ojca”, a wolą Ojca jest, by Jego Syn zbawił świat (por. J 3, 17).

Samoprzekraczanie sięga głębiej i dystansuje się od jeszcze in­nej wizji człowieka – tej stawiającej za swój cel samorealizację. Bywa ona rozumiana jako ciągłe zaabsorbowanie sobą i własny­mi potrzebami. Taka droga może prowadzić do swoistego „kul­tu samego siebie” (Paul Vitz). Wówczas moje „Ja” staje się punk­tem odniesienia dla wszystkich spraw, które dzieją się dookoła. Konsekwentnie może ona prowadzić do takiego zapatrzenia się w siebie, że inni staną się obcy, a więzi z nimi będą zanikały. Doświadczenie to zwykle prowadzi do głębokiej frustracji i za­mknięcia w sobie.
 
Wewnętrzne otwarcie się

W tej perspektywie autotranscendencja integruje to, co dobre i twórcze w ludzkim „Ja”, z wymaganiami, które niesie życie z inny­mi, nie zatracając wymiaru duchowego. Viktor E. Frankl wskazuje na konieczność przekraczania siebie, czyli samotranscendencji. Jego zdaniem, istota egzystencji człowieka leży w samotranscen­dencji, a nie w samoaktualizacji czy samorealizacji. Wskazuje on, że do istoty człowieka należy bycie „otwartym na świat”. Dla nie­go być człowiekiem to „wychodzić poza siebie samego. Istota eg­zystencji ludzkiej leży […] w jej samotranscendencji. Być czło­wiekiem to znaczy być skierowanym na coś lub na kogoś, być oddanym dziełu, któremu się poświęcamy, człowiekowi, którego kochamy, lub Bogu, któremu służymy”.

Człowiek jest istotą zdolną przekroczyć siebie, szuka sensu swego życia poza sobą i poza widzialnym światem, jest otwarty na sie­bie i innych. Viktor E. Frankl podkreśla, że każda osoba ludzka ze swej natury jest także skierowana na zewnątrz, jest otwarta ku światu, a istotą tej otwartości staje się wychodzenie poza siebie, inaczej mówiąc samotranscendencja. Człowiek, jego zdaniem, po­zostaje naturalnie skierowany ku czemuś lub komuś. Dokonuje się to w potrójnym wymiarze: naturalnie jest skierowany, by po pierwsze być oddanym dziełu; po drugie, by móc poświęcać się drugiemu, którego kocha; po trzecie, by móc służyć Bogu, w któ­rego wierzy. Ta wizja samotranscendencji łamie wszelkie sche­maty, których celem jest zamknięcie człowieka w sobie samym i tylko w sobie samym.

Z tego można zrozumieć, że człowiek sam się aktualizuje poprzez przekraczanie siebie, poprzez wychodzenie z siebie i szukanie w ten sposób sensu i wartości. Człowiek, przekraczając siebie, w pełni się realizuje, wykorzystując najlepsze swoje możliwości w danych okolicznościach życiowych. Można powiedzieć, że czło­wiek, który dąży do samotranscendencji nie czyni celu same­go w sobie z pełnej samorealizacji. Ona stanie się wtedy niejako efektem ubocznym. Innymi słowy, człowiek przekraczając siebie, czyli żyjąc wartościami, które nie są bezpośrednio skierowane na realizację własnego „Ja”, aktualizuje się i dochodzi do pełni człowieczeństwa.

Wewnętrzne otwarcie i poszukiwanie sensu prowadzi do autotran­scendencji, czyli przekraczania siebie. Dokonuje się ono w trzech fazach: poznanie prawdy, pragnienie dobra i uwolnienie się od przywiązań. Człowiek przechodzi od pragnienia poznawania wię­cej do pragnienia życia dobrem, by w końcu wolny od przywiązań kochać jeszcze bardziej. Można wskazać na konieczność przemia­ny, nawrócenia na trzech płaszczyznach: intelektualnej (umysł), moralnej (wola) i uczuciowej (serce).

Aspekt intelektualny podkreśla konieczność poznania prawdy, która prowadzi do wolności, ponieważ „prawda wyzwala”. W wol­ności dokonuje się wybór większego dobra (aspekt moralny), które ubogaca i które zarazem wypływa z miłości. Nawrócenie na płaszczyźnie afektywnej prowadzi do pogłębienia miłości, która staje się pierwszym motywem działania. Wszystkie trzy typy nawróceń są ze sobą ściśle związane i wzajemnie tworzą wewnętrzną harmonię, prowadząc do dopełnienia procesu nawrócenia, do radykalnej przemiany serca – umysłu – woli. I tak dokonuje się wewnętrzna przemiana w Chrystusie zgodnie ze słowami św. Pawła: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).

Człowiek jest wezwany do nawrócenia, do przemiany każdej cząst­ki swej osoby, która dokonuje się w wolności przez miłość. Na ta­kiej drodze nawrócenia odkrywamy prawdę o sobie. Inaczej mó­wiąc, to droga, na której doświadcza się miłości i odkrywa swoją wartość poprzez uznanie własnych możliwości. Droga przemiany jest procesem przywracania i uzdrawiania obrazu samego siebie oraz obrazu Boga. To droga, na której trwa „dialog miłości”, dia­log człowieka z Bogiem.

Fundamentem dla takiego nawrócenia jest Przykazanie Miło­ści: „Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mk 12,29–31). Szema Izrael, Słuchaj Izraelu – te słowa są najważniej­sze. „Jeśli będziesz słuchał – komentuje Jan Grosfeld – to może usłyszysz, co mówi Pan z miłości do ciebie. W końcu może zro­zumiesz, o co Mu chodzi. Ale musisz słuchać nieustannie, bo nasza ludzka natura powoduje, że jednym uchem słowo Boże wpuszczamy, ale drugim wypuszczamy. Bronimy się przed nim, oswajamy się, nie przyjmujemy w prostocie serca. Więc wciąż słuchaj. Wtedy nie tylko usłyszysz, ale zobaczysz wielkie dzieła Boga w twoim życiu i innych. […] Miłość Boga jest konkretna, przejawia się w faktach, które są widoczne dla słuchającego. Sze­ma we-tire. Słuchaj, a zobaczysz”.

[1] Por. T. Kotlewski SJ, Pokochać siebie w głębi serca, Kraków 2015, s. 27, 37–44.
[2] Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, Kraków 2002, 237.

Opublikowano: „Życie Duchowe” 89/2017
——————

Tadeusz Kotlewski SJ (ur. 1959), teolog, psycholog i psychoterapeuta, wykładowca na Papieskim Wydziale Teologicz­nym, Collegium Bobolanum w Warszawie, kie­rownik Podyplomowych Studiów Duchowości. Opublikował między innymi: Z sercem hojnym i rozpalonym miłością; Czerpać ze źródła; Ra­zem czy osobno.