Obecnie mamy już za sobą gorącą dyskusję, czy angażować psy­chologię i jej narzędzia do procesu formacyjnego. Jej przydatność i możliwości są mniej więcej znane osobom odpowiedzialnym za przygotowanie kandydatów do kapłaństwa. Aktualnie ważniejszy spór dotyczy tego, gdzie i jak wyznaczyć granice dla działań psy­chologa w procesie formacyjnym na jego różnych etapach. Ni­niejsza refleksja nie ma charakteru naukowego, jest jedynie pró­bą autora podzielenia się pewnymi spostrzeżeniami i wnioskami zgromadzonymi podczas dwudziestoletniej praktyki psychologa w różnych seminariach.

Udział psychologa w procesie formacyjnym najczęściej sprowadza się do dwóch kontekstów. Pierwszy to przyjęcie do seminarium. Na ogół formatorzy dość chętnie korzystają z pomocy psychologów na etapie przyjmowania kandydata wyrażającego chęć wstąpienia do seminarium lub wspólnoty zakonnej. Drugi moment to poszu­kiwanie wsparcia u psychologa w trakcie procesu formacyjnego, kiedy pojawiają się problemy natury osobowościowej. Wówczas przełożeni szukają skutecznych środków pomocowych dla swego wychowanka, gdyż są przekonani, że ujawniona trudność powin­na być przepracowana przed przyjęciem święceń lub złożeniem ślubów zakonnych. Do tych dwóch sytuacji chciałbym się odnieść.

Weryfikacja kandydatów do kapłaństwa

W praktyce udział psychologów w procesie kwalifikacji kandy­datów do formacji w zasadzie opiera się na dwóch rozwiązaniach. Pierwsze polega na włączeniu psychologa w cykl spotkań i rozmów poprzedzających decyzję o przyjęciu kandydata do formacji. Za­zwyczaj psycholog proszony jest o przeprowadzenie badań testo­wych, które mają odpowiedzieć na pytanie, czy kandydat charakte­ryzuje się zdrowiem psychicznym. Wyniki badań są przedstawiane osobom odpowiedzialnym za rekrutację i stanowią jeden z wielu głosów w procesie podejmowania ostatecznej decyzji o przyjęciu kandydata. Drugie rozwiązanie polega na tym, że psycholog bez­pośrednio nie uczestniczy w procesie rekrutacji, ale zaproszony jest do przeprowadzenia badań już po podjęciu decyzji przez prze­łożonych. Zwykle takie badania przeprowadza się zaraz po roz­poczęciu roku akademickiego. Wówczas badani traktują działania psychologa jako pomocowe, informacyjne, ukierunkowujące pracę duchową – generalnie odbierają je jako mniej zagrażające.
Od strony teoretycznej i praktycznej wydaje się, że pierwsze roz­wiązanie jest optymalne i w pewnych sytuacjach może uchro­nić przełożonych przed niewłaściwymi decyzjami. Ale należy od razu dodać, że takie rozwiązanie ma też swoje obciążenia, które obniżają efektywność działań psychologa. Niezależnie jednak od wybranej strategii, zacznijmy od jeszcze bardziej podstawowe­go pytania? Kto powinien przeprowadzać badania psychologicz­ne wśród kandydatów lub już przyjętych alumnów? Odpowiedź nie jest taka prosta. Pierwsza, jaka się narzuca, jest banalna: psy­cholog posiadający kompetencje w tym zakresie. Jednak od razu musimy dodać, że psychologia, jako dyscyplina naukowa nie ma charakteru obiektywnego. Choć próbuje dążyć do takiego ideału, to psycholog – zarówno badacz naukowiec, jak i praktyk – przy­zna, że status metodologiczny psychologii pozostawia tak dużo przestrzeni do różnych interpretacji, że czasami są one sprzeczne i nie osiągamy pewności typowej na przykład dla nauk przyrod­niczych. Osoby korzystające z pomocy, zwłaszcza terapeutycznej, przyznają, że podejście psychologów do tego samego problemu może być tak zróżnicowane, że czasami naruszają system warto­ści klienta. Wówczas korzystający z pomocy jest zmuszony do rezygnacji z ich oferty.

Studenci psychologii w wielu podręcznikach znajdują informa­cje o neutralności psychologa, terapeuty, o możliwości niewarto­ściującego podejścia do klienta. Jednak praktyka wskazuje, że owa neutralność często rozumiana jest jako akceptacja liberalnego sys­temu wartości, który (czasami nieświadomie) bywa angażowany w proces terapeutyczny. Również obojętny stosunek psychologa wobec systemu wartości (zwłaszcza religijnych) wyznawanych przez klienta, może mieć negatywny wpływ na przebieg tego, co między nimi zachodzi. Czasami przełożeni poszukują psychologa mającego bardzo wyraźne przekonania religijne, bo ich zdaniem, zapewniają widzenie badanego we właściwej optyce. Owe prze­konania psychologa diagnosty stają się papierkiem lakmusowym posiadanych kompetencji i właściwego podejścia do człowieka. Nieraz zwraca się uwagę na afiliację lub przynależność psycho­loga do różnych organizacji, jednak trzeba sobie wyraźnie powie­dzieć – nie zawsze to wystarcza! To kolejna pułapka, która czyha na przełożonych poszukujących psychologa. Brak wiedzy u prze­łożonych albo błędne przekonanie powstałe na skutek kontaktu z literaturą popularnonaukową sprawia, że nabierają przekonania, iż istnieje coś w rodzaju kierunku czy nurtu w psychologii zwa­nego psychologią chrześcijańską. Oczekują jakichś szczególnych narzędzi i interpretacji, które pozwolą odpowiedzieć na pytania wychodzące poza obszar psychologii, na przykład, czy kandydat ma powołanie, czy jest zdolny współpracować z łaską Bożą itd. To zdecydowanie niewłaściwe rozumienie kompetencji psychologa.
Inną niewłaściwą postawą przełożonych jest przekonanie o „ab­solutnej” pewności psychologicznej diagnozy. Opinię psycholo­ga postrzega się jako dogmat, a jego wiedzę o danym kandydacie uważa się za „nieomylną”. Niestety, czasami poczucie pewności co do stawianych diagnoz towarzyszy też samym diagnostom i te­rapeutom, którzy nie mając psychologicznego wykształcenia, po­strzegają wiele problemów w nieco mniej złożony sposób. Zawsze należy pamiętać o tym, jakimi narzędziami posługuje się psycho­log! Najczęściej są to testy osobowościowe, których wartość roz­poznajemy po tak zwanych właściwościach psychometrycznych. Każdy, kto zna założenia budowy testu, wie, że otrzymywana w ten sposób wiedza o badanym nie ma charakteru pewnego – jedynie prawdopodobny. Oznacza to, że wynik testowy jest uwarunko­wany wieloma czynnikami, które sprawiają, że badany w danym momencie w taki a nie inny sposób odpowiada. Przełożony musi zrozumieć, że w pewnych okolicznościach wynik testowy jest na tyle zniekształcony, że psycholog nie jest w stanie przygotować trafnej diagnozy.

Najczęściej ma to miejsce, kiedy badania są przeprowadzane tuż przed posługami, święceniami albo kiedy konkretny kleryk jest wysyłany na tak zwane dodatkowe badania. Wtedy nieuświado­miony lęk staje się na tyle duży, że wychowankowi brakuje doj­rzałego spojrzenia na siebie i odbiera badanie jedynie w katego­riach zagrożenia. Wówczas uruchamia specyficzny mechanizm psychologiczny, zwany dysymulacją, która zniekształca realny obraz i obiektywną samoocenę. Obraz siebie jest wyidealizowa­ny i nieprawdziwy. W żadnym przypadku nie należy go interpre­tować jako godnego większej uwagi. Błędem jest, jeśli psycholog podczas badania nie posługuje się narzędziami, które kontrolują postawę alumna wobec badań, na przykład aprobatę społeczną lub inne skale kontrolne. Bez tego typu wskaźników nie potrafi­my trafnie ocenić wartości diagnostycznej otrzymanych wyników. Z doświadczenia wiem, że na przykład test NEO-PI-R dość słabo sprawdza się w warunkach seminaryjnych, gdyż jest podatny na wpływ wspomnianej aprobaty społecznej. Skutkuje to tym, że pro­file osobowościowe badanych są bardzo podobne do siebie, gdyż są odzwierciedleniem tych samych pragnień, a nie tego, kim tak naprawdę są poszczególni badani.

Kolejnym ważnym zagadnieniem jest nurt, w ramach którego psy­cholog prowadzi i interpretuje wyniki badań. Niektórzy z ogrom­nym entuzjazmem podchodzą do metod projekcyjnych, które wy­rastają z psychoanalizy. Nurt ten bardzo żywo jest wykorzystywany przez psychologów, zwłaszcza duchownych, do tłumaczenia wie­lu aspektów formacji, na przykład dojrzałość, motywacja, potrze­by itd. Z dużą łatwością posługują się kategorią nieświadomo­ści, wyparcia, dowodząc, ile pracy musi jeszcze włożyć konkretny człowiek w osiągniecie wyznaczonego celu. Psycholodzy identyfi­kujący się z tym podejściem chyba zbyt szybko zapominają o zało­żeniach psychoanalizy[1], które bardzo trudno pogodzić z antropo­logią chrześcijańską. Warto w tym miejscu wspomnieć o bardzo ciekawej dyskusji, jaka przetoczyła się na łamach polskich cza­sopism na temat naukowych podstaw narzędzi zbudowanych na bazie psychoanalitycznych założeń. Krytyczne spojrzenie na ten nurt prezentuje najwybitniejszy polski historyk myśli psycho­logicznej prof. Ryszard Stachowski[2]. Odpowiedzialny diagnosta musi mieć świadomość, z jakiego skarbca korzysta i kto w nim zgromadził wiedzę.

Zdarza się, że psycholog badający w seminarium spotyka się z ocze­kiwaniem ze strony przełożonych, by wydobyć wiedzę o bada­nym, której oni nie potrafią pozyskać. Można odnieść wrażenie, że czasami towarzyszy nam mityczne rozumienie działań psycho­logicznych, które zakładają, że psycholog wbrew badanemu może „wydobyć” tajemną wiedzę, której ten nie chce ujawnić. Najpierw trzeba sobie uświadomić, że nawet gdyby mógł takową uzyskać, jego działania byłyby nieetyczne, gdyż działałby wbrew woli ba­danego. Mitem jest oczekiwanie pozyskania wiedzy o badanym, jeśli ten nie chce współpracować z psychologiem. Te oczekiwania są widoczne szczególnie w podejściu do badania sfery seksual­nej. Przełożeni oczekują od psychologa, by na podstawie standar­dowego badania postawił trafną diagnozę dotyczącą preferencji seksualnych albo wykrył różnego rodzaju zaburzenia sfery seksu­alnej. Trzeba jasno powiedzieć: kompetentne badania w tym za­kresie powinien przeprowadzić seksuolog, a nie psycholog. Jednak i w tym przypadku narzędzia diagnostyczne nie dają stuprocen­towej pewności co do prawdziwości wyników.

Istnieje też wiele mitów dotyczących możliwości stawiania dia­gnozy, na podstawie której da się przewidzieć przyszłe efekty oddziaływań formacyjnych. Prognostyczność badań testów psy­chologicznych ma ograniczony charakter. Nawet jeśli diagnoza była stawiana w bardzo profesjonalny sposób, nie da się przewi­dzieć z dużą dokładnością kierunku rozwoju człowieka i to, na ile będzie wierny obranej drodze. Pewne aspekty prognostyczne zawierają narzędzia testowe, jednak należy pamiętać, że ludzka decyzja jest wypadkową tak wielu czynników, że żadne badanie psychologiczne nie jest i nie będzie w stanie tego przewidzieć w najmniejszych szczegółach. Zdarza się, że po pewnym czasie pojawiają się poważne trudności w życiu psychicznym badane­go. Nie były one w żaden sposób sygnalizowane w postawionej diagnozie. Wówczas szuka się odpowiedzi, czy można było to przewidzieć. Czasami tak, innym razem nie. Brak takich sy­gnałów w diagnozie sprzed kilku lat nie musi oznaczać niekom­petencji psychologa. Nieraz mamy do czynienia z sytuacją po­dobną do tej z obszaru medycyny. To, że dzisiaj diagnoza jest pozytywna, nie oznacza, że za kilka miesięcy lub lat dany czło­wiek na pewno będzie zdrowy. Tu potrzebna jest pokora wobec ludzkiej psychiki. Należy rozumieć, że psycholog bada różne aspekty ludzkiej psychiki. Jedne mają charakter bardziej stały, inne ulegają nieustannej fluktuacji. Po wykluczeniu niekom­petencji ze strony psychologa, przełożony musi sobie pozwolić na to, by życie go zaskakiwało. Jest to ważna cecha świadcząca o jego dojrzałości.

Osoby odpowiedzialne za organizację badań w seminarium mu­szą uznać, że wychowanek ma bezwzględne prawo do otrzymania informacji zwrotnej o ich wynikach. Niezależnie od tego, na czy­je zlecenie badania były przeprowadzone, osoba badana zawsze ma prawo do wiedzy o wynikach testowych. Tej zasady należy się trzymać w odniesieniu do pisemnej opinii sporządzanej przez psychologa i przekazywanej przełożonym po uprzednim wyra­żeniu zgody przez wychowanka. Badany ma prawo otrzymać ją jako pierwszy, zanim otrzymają ją przełożeni. Należy bezwzględ­nie wykluczyć stosowanie podwójnych opinii: jeden rodzaj dla badanego i drugi trochę zmodyfikowany (z tak zwaną całą praw­dą) dla przełożonych. Takie działanie psychologa należy uznać za nieetyczne i przynoszące krzywdę badaniom w przyszłości. Należy trzymać się zasady: lepsza trudna prawda niż przyjem­na nieprawda.
 
Pomoc psychologiczna w trakcie formacji do kapłaństwa

Dobrze zaplanowana i przemyślana formacja nie zawsze jest w sta­nie uchronić kandydata do kapłaństwa przed sytuacjami, które uruchamiają procesy prowadzące do poczucia bezradności lub braku kontroli emocjonalnej. Przyczyn takich zjawisk jest z pew­nością bardzo wiele. Czasami formacja odsłania takie pokłady emocji, że kandydat do kapłaństwa nie jest w stanie zapanować nad nimi i wówczas musi skorzystać z pomocy psychologicznej. Innym razem pewne zdarzenia, które mają miejsce podczas po­bytu w seminarium, okazują się na tyle trudne, że niezbędna jest jakaś forma interwencji psychologicznej. W takich okoliczno­ściach często sugeruje się możliwość skorzystania z pomocy te­rapeutycznej. Wówczas przełożeni mają wątpliwości, czy podczas formacji można wysłać kleryka na terapię? Wydaje się, że kluczowe jest tutaj zdiagnozowanie natury i głębokości problemu, z którym sobie nie daje rady. Jeżeli oceniamy, że poziom zaanga­żowania w proces terapeutyczny blokuje aktywność na innych płaszczyznach, wówczas należy bezwzględnie przerwać formację. Ponowne przyjęcie powinno być poprzedzone bardzo dokładną diagnozą kandydata. Gdy głębokość problemu nie jest uznana za bardzo dużą, a kontakt terapeutyczny nie jest na tyle angażujący, że przeszkadza właściwemu absorbowaniu treści formacyjnych, należy pozwolić na korzystanie z pomocy podczas formacji. Za­wsze należy pamiętać, że relacja przełożonego i terapeuty powin­na być zgodna z kodeksem etycznym terapeuty. Czasami, zupeł­nie niesłusznie, przełożony domaga się od terapeuty informacji z procesu terapeutycznego.

Rozwiązanie tego problemu jest znacznie prostsze i nie wymaga łamania jakichkolwiek zasad. Przełożony może poprosić kandy­data, by przyniósł opinię od terapeuty lub podzielił się spostrzeże­niami dotyczącymi efektów terapii. Zawsze musi być to czynione w wolności, nigdy pod przymusem. Nie można tworzyć przekona­nia, że spełnienie prośby to warunek dalszej formacji. Bezwzględ­ne domaganie się informacji zwrotnych z procesu terapeutyczne­go jest niepotrzebne, gdyż przełożeni zbyt często zapominają, że mają wystarczająco dużo narzędzi formacyjnych, które pozwalają na podjęcie decyzji o dalszych losach kandydata. Nie ma potrzeby powoływać się na „twardy” argument, że tak sugeruje psycho­log lub taki jest wynik badań psychologicznych. Trzeba pamiętać, że taka forma szantażu z wykorzystaniem psychologii zablokuje rolę, jaką w przyszłości może ona spełnić. Powoływanie się głów­nie na dyskwalifikującą opinię psychologiczną w zasadzie zamyka możliwość działania w seminarium na tej płaszczyźnie. Przełożo­ny musi mieć odwagę przekazywać trudne decyzje wychowanko­wi i jednocześnie tak to uczynić, by w przyszłości mógł korzystać z posługi psychologa. Formatorzy nie mogą zrodzić przekonania, że ich „wiara” w psychologię i jej rozstrzygnięcia jest dużo więk­sza niż u samych psychologów!

W niektórych seminariach można zauważyć tendencję do wręcz masowego wysyłania na terapię. Przełożeni nie doceniają ducho­wych środków rozwoju i są przekonani, że terapia, albo jakiś ro­dzaj kontaktu terapeutycznego, ma większą moc oddziaływania niż środki natury duchowej. Zdarza się, że ojcowie duchowni widzą w tej formie oddziaływania większą skuteczność niż w duchowej „stymulacji” do rozwoju. W relacji z klerykiem nie posługują się językiem religijnym, nie odwołują się do słowa Bożego, by zapro­ponować plan pracy nad sobą. Jakby nie wierzą w moc wiary i ję­zyka religijnego. Zapominają, że motywacja o charakterze religij­nym jest jedną z najsilniejszych, a zatem najbardziej zmieniającą wewnętrzne struktury człowieka. Nieporozumieniem jest pro­ponowanie terapii w sytuacji, kiedy kandydat przechodzi kryzys związany z systemem wartości. Wkraczanie w tym momencie psychologa często kończy się rezygnacją z obranej drogi. Zamiast umacniać wybór, towarzyszyć w dojrzewaniu i przeżywaniu kry­zysu, proponowana pomoc psychologiczna może jeszcze bardziej pogłębić wątpliwości. Psycholog o nastawieniu religijnym może tak prowadzić swojego klienta, że ten uzna, że jego życiowy wy­bór był niewłaściwy. Szkoda, że czasami kandydat do kapłaństwa musi szukać odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania, konfrontując się bardziej z psychologiem niż z ojcem duchownym. W tym kontekście jeszcze bardziej należy zadbać o wyznaczenie i przestrzeganie granic, jakie niewątpliwie dzielą psychologię i du­chową formację do kapłaństwa.

Udział psychologii w procesie formacyjnym jest bezsporny. Jest dość trudno znaleźć wyważone podejście, aby z jednej strony psy­chologia pomagała w rozwiązywaniu trudności i stymulowała do rozwoju, z drugiej nie była odzwierciedleniem nieuzasadnionych nadziei, jakie pokładają w niej formatorzy. Nie jest dobrze, jeśli przełożeni przeceniają możliwości psychologii i bardziej są prze­konani o jej skuteczności niż sami psycholodzy. Dlatego warto wsłuchiwać się w głos osób, które z nieco mniejszym optymizmem patrzą na moc płynącą z psychologii. Najlepszy dowód jej ogra­niczoności to fakt, że wśród psychologów jest wiele osób, które są bezradne i dotyka je nieskuteczność podejmowanych działań. Choć chętnie radzą innym, sami nie mogą przekroczyć zaklętego Rubikonu niemocy. Warto o tym pamiętać!

[1] Por. P. Oleś, Wprowadzenie do psychologii osobowości, Warszawa 2005, s. 39.
[2] R. Stachowski, Historia współczesnej myśli psychologicznej. Od Wundta do czasów najnowszych, Warszawa 2000, s. 211–238.

——————-

Ks. Marek Jarosz (ur. 1968), dr psychologii, rektor Wyższego Semina­rium Duchownego w Płocku, były pracownik Insty­tutu Psychologii KUL, w latach 2008–2012 zastępca dyrektora IP KUL.

Opublikowano: „Życie Duchowe” 90/2017