„Wkopał się głęboko i fundament założył na skale…” (Łk 6,48)

W ostatnich dziesięcioleciach sprawa formacji do życia konsekro­wanego stała się tematem priorytetowym w refleksji teoretycznej i w poszukiwaniu konkretnych form jej realizowania. I słusznie. Od naszej formacji bowiem, jak przypominali nam posoborowi papieże, zależy teraźniejszość i przyszłość życia zakonnego. Nie chodzi o to, czy i jak liczni będziemy, ale czy odpowiemy na to szczególne i wielkie powołanie, jakie otrzymaliśmy dla dobra Ko­ścioła i naszych współczesnych.

Dar powołania

Formacja i autoformacja powinny w moim przekonaniu odwoły­wać się do tego momentu życia osoby konsekrowanej, jakim jest uświadomienie sobie własnego powołania i przyjęcia go. To szcze­gólne spotkanie z Bogiem naznacza nas na całe życie. Odpowia­dając „tak”, wchodzimy na drogę wyznaczoną przez konsekrację zakonną. We współpracy z Bożą łaską pragniemy żyć tak, aby to nasze życie wypełniło Boże plany i oczekiwania; stało się udane i owocne, mimo słabości, upadków, wahań i tego wszystkiego, co Pan Bóg dopuszcza, a często co my sami sobie „fundujemy”.

Adhortacja Vita consecrata mówi, że Pan Bóg ofiarowuje dar po­wołania tym, których sam wybrał i powołał; wprowadza człowieka na szlaki pójścia za Chrystusem bardziej z bliska, drogą rad ewan­gelicznych, zaprasza do podjęcia egzystencji na Jego wzór oraz do grona tych, którzy chodzili z Panem i których On sam formował, by mogli podjąć Jego misję. W zamian oczekuje, aby powołani: „nie tylko przyjęli Królestwo Boże we własnym życiu, ale aby oddali – podporządkowali – swoje istnienie w służbie tej sprawie, porzu­cając wszystko i naśladując wiernie Jego sposób życia”[1].

Dar powołania do życia konsekrowanego to zawsze dar miło­ści bezinteresownej i wiernej skierowanej ku konkretnej osobie ludzkiej. Realizuje się on we wspólnocie, z tym wszystkim, co jest jej charyzmatem, stylem życia, apostolstwem. Wymaga wła­ściwego rozeznania, od którego zależy „powodzenie” tego wyda­rzenia i lat formacji, aby przy pomocy innych – wychowawców, przełożonych, wspólnoty – osiągać zamierzone cele. Powołania nie możemy ani wymyślić, ani zaplanować, dlatego nie sposób przeżyć je właściwie bez tej świadomości, że to ja zostałam wy­brana i to ja jestem odpowiedzialna za to, co z tym darem wy­brania zrobię i jak nim będę żyć. Wiem, że Bóg wciąż i na nowo daje mi swoją miłość, cierpliwość, oparcie i zawsze na mnie cze­ka. Nawet jeśli zatrzymuję się czy cofam, nawet gdy dookoła jest czarna noc i mur z każdej strony.

Jak określił jeden z dokumentów watykańskich, formacja ma tak naprawdę dwóch protagonistów: formatora, którym jest Pan Bóg, i formowanego, którym jest osoba powołana. Wszyscy inni w tym procesie mają zadania w jakimś sensie drugorzędne: towarzysze­nia, wsparcia, pomocy, ukazywania celów i narzędzi do ich osią­gania, dzielenia się doświadczeniem i wiedzą. To piękna i odpo­wiedzialna praca. Jednak by wychowawca był skuteczny, musi być nie tylko kompetentny, ale także pokorny, winien też dobrze znać swoje miejsce.

W czasach mojej młodości składało się śluby zakonne „na ręce siostry przełożonej, która mi Boga zastępuje…”. Musimy bardzo czuwać nad tym, aby formatorzy nie zastępowali Boga w swych działaniach, od rozeznawania powołania poczynając, aby nie sta­rali się lepić niczym biblijni garncarze seryjnych egzemplarzy, na przykład siostry zakonnej czy urszulanki Serca Jezusa Konające­go, odbierając czy ograniczając (najczęściej nieświadomie, może z nadmiaru gorliwości) tym, którym powinni towarzyszyć, prawa do rozwoju wedle myśli Bożej. Chodzi o to, aby proces formacyjny pomagał w osiąganiu dojrzałości ludzkiej i duchowej (to przecież droga na całe życie), w kształtowaniu się ludzi autonomicznych w głębokim tego słowa znaczeniu, świadomych swej tożsamości osób konsekrowanych, odpowiedzialnych za własne życie i rozwój; aby prowadził do stawania „na własnych nogach”, a nie infantyli­zował, produkował ludzi niesamodzielnych, poszukujących całe życie nowych podniet duchowych i możliwości oparcia na kimś lub czymś, często pocieszenia i rozwiązania za nich konfliktów, które przeżywają, i zaspokojenia potrzeb, które odczuwają.

We wspólnocie i wśród ludzi

Formacja dokonuje się w obrębie wspólnoty i wspólnot instytutu, do którego zostaliśmy powołani, wśród ludzi, z którymi łączy nas wspólne powołanie i jednoczy miłość Chrystusa. To nie więzy krwi czy nawet przyjaźni nas łączą, ale wybór, którego dokonał Bóg, a my ten wybór przyjęliśmy. Wspólnota, w której żyję, jest darem dla mnie, a ja darem dla niej. W tej wspólnocie nowe pokolenia uczą się praktycznie życia konsekrowanego według formy dane­go Instytutu, w kontakcie z siostrami, we wzajemnych relacjach, w stylu życia i sprawowania misji. Uczą się też od starszych i bar­dziej doświadczonych jak żyć, jak konfrontować się z codzienno­ścią, która często jest wymagająca. Wpisuje się to w słowa papieża Pawła VI, że „do współczesnego człowieka bardziej przemawiają świadkowie niż nauczyciele”. To we wspólnocie życie przekazuje się życiem. A życie całej wspólnoty i jej członków, dzięki świadec­twu i przykładowi, staje się najlepszym formatorem.

Nasze wspólnoty nie są doskonałe. Wspólnoty jerozolimskie, do których się odwołujemy jak do archetypu, również nie były ide­alne. Wszyscy jesteśmy słabi i grzeszni, ale świadomi naszej kru­chości i pragnący nawrócenia i umocnienia.

Wspólnota, „w której szuka się i miłuje nade wszystko Boga” (KPK 619), styl życia braterskiego w rzeczywistości dnia codziennego (a nie tylko w Konstytucjach i publikacjach), klimat wzajemnych relacji (a nie struktury, zwyczaje i formy pobożności), współ­czucie i wrażliwość w stosunku do słabszych i potrzebujących (we wspólnocie i poza nią) sprawiają, że to wspólnota zakonna staje się najbardziej autentycznym miernikiem i sprawdzianem ewangeliczności naszego życia. Staje się miejscem, z którego pły­nie świadectwo, że „Bóg może napełnić nasze serca i uczynić nas szczęśliwymi, bez potrzeby poszukiwania gdzie indziej naszego szczęścia; że autentyczne braterstwo przeżywane w naszych wspól­notach karmi naszą radość; że nasze całkowite oddanie w służbie Kościoła, rodzin, młodzieży, osób starszych, ubogich realizuje nas jako osoby i nadaje pełnię naszemu życiu”[2].

Formacja permanentna versus permanentna frustracja

Formacja jest procesem całego życia i na całe życie, jest formacją permanentną (stałą). Chodzi tu nie tylko o programy i struktury, ale także o zaangażowanie każdej osoby konsekrowanej we wła­sną formację. Nie konkuruje to w niczym z formacją początkową, co więcej – powinno być jej naturalnym owocem i kontynuacją. Im jesteśmy starsi, tym lepiej powinniśmy znać samych siebie, swoje słabe i mocne strony, starać się możliwie najgłębiej poznać i rozumieć wymagania drogi, którą idziemy i to w sposób, moż­na powiedzieć, „autorski”, to znaczy poznać i weryfikować drogę wyznaczoną mi przez Pana, oczywiście w ramach tej wspólnej.

Zbyt długie i zbyt intensywne trzymanie się mistrzów w subtelny sposób ubezwłasnowolnia człowieka, infantylizuje, pozbawia rado­ści pokonywania trudności. Nie chodzi mi oczywiście o rezygnację z cennej pomocy przełożonych, spowiedników albo kierownictwa duchowego czy też negację programów, sesji itp. wspomagających formację początkową i permanentną, ale o pobudzenie wewnętrz­nej dynamiki, aby zachować do końca poczucie radości i wdzięcz­ności z wybrania, zainteresowanie życiem z kreatywnością i od­wagą, aby bronić się przed swoistą konsumpcją duchową, przed powolną koncentracją na sobie samym (typowymi dla procesu starzenia się przede wszystkim psychicznego), na swych potrze­bach, wśród których najważniejszą wartością staje się zdrowie[3].

W dokumentach Kościoła pisze się o formacji permanentnej jako o teologicznym sposobie myślenia na temat życia konsekrowane­go, które jest niekończącą się formacją, „uczestnictwem w dziele Ojca, który za pośrednictwem Ducha kształtuje w sercach […] my­śli i uczucia Syna”. „Ważne jest – mówi instrukcja Rozpocząć na nowo od Chrystusa – żeby każda osoba konsekrowana była osobi­ście przekonana, że powinna uczyć się przez całe życie, w każdym wieku i okresie, w każdym środowisku i kontekście ludzkim, od każdej osoby i kultury, pozwalając się kształtować poprzez każdy ułamek prawdy i piękna, który spotyka wokół siebie. Ale przede wszystkim pozwolić się formować poprzez codzienne życie, po­przez własną wspólnotę, przez swych braci i siostry, poprzez to, co zwykłe i nadzwyczajne w codzienności, zarówno przez modli­twę, jak i trud apostolski, w radości i cierpieniu, aż do momentu śmierci”[4]. To w krótkiej syntezie recepta na zachowanie młodości ducha i gorącego serca.

Jeden ze współczesnych mistrzów problematyki formacyjnej pi­sał: „albo nasze życie jest formacją ciągłą, albo jest ciągłą frustra­cją. Nie mamy alternatywy. Albo przyjmiemy poważnie to poję­cie i postaramy się wprowadzić je w czyn, albo zacznie się proces odwrotny […]: ciągła de-formacja”[5].

Siostry opuszczające nasze wspólnoty

Rozwój i pogłębienie troski o formację we wspólnotach życia konsekrowanego dokonuje się od wielu już dziesięcioleci, wraz ze zmniejszającą się liczbą powołań. Im więcej wiemy i robimy w tej dziedzinie, tym zawęża się krąg ludzi, ku którym nasze wy­siłki są kierowane. Umiera wiele instytutów. Powstają co prawda nowe – zawsze tak było na zakrętach historii – ale trudno jeszcze dziś przewidzieć, jaki będzie ich rozwój i wkład w życie Kościo­ła. Niemal wszędzie w Europie i Ameryce następuje drastyczne zmniejszenie liczby zgromadzeń, które przetrwały czasem setki lat i wiele burz dziejowych. To zjawisko dotarło także do Polski, szcze­gólnie jeśli chodzi o powołania do życia konsekrowanego żeńskie­go, ale także męskie mają się gorzej niż przed laty. Konieczne re­strukturalizacje zmieniają mapę obecności osób konsekrowanych w wielu Kościołach lokalnych. Na tym tle pocieszające jest zjawi­sko powołań w krajach Afryki i Azji. Dla wielu międzynarodowych zgromadzeń oznacza to jednak dość znaczące zmiany wynikające z inkulturacji charyzmatów; zmiany w strukturach zarządzania, w formacji, w apostolstwie.

Od lat zadajemy sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje, konstru­ujemy teorie i listy przyczyn. Stosunkowo rzadko na tych listach pojawia się pytanie o to, czy my – nasze życie osób konsekrowa­nych i naszych wspólnot, nasza obecność w życiu i misji Kościoła, miałabym ochotę zapytać szczególnie o rolę i miejsce kobiety kon­sekrowanej – odgrywamy jakąś rolę w tych procesach, w szukaniu odpowiedzi na owo: „Dlaczego?”. W ostatnim roku przyjrzałyśmy się dokładniej zjawisku wstępowania i odchodzenia kandydatek z naszych wspólnot. Próbowałyśmy przeanalizować sprawę od strony statystycznej i – pilotażowo – od strony przyczyn. Zdaje­my sobie sprawę, że cyfry nie są najważniejsze, ale może czasem warto na nie popatrzeć.

To nie była pogłębiona analiza, ale pokazała ciekawe zjawisko. Liczba wstąpień do zgromadzeń żeńskich (liczona od rozpoczę­cia nowicjatu) spadła w ciągu piętnastu lat z 541 w 2000 roku do 121 w 2016 roku dla stu pięciu zgromadzeń, członków Konferen­cji Przełożonych Wyższych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych. W konsekwencji liczba złożonych pierwszych ślubów zmniejszy­ła się 4,5-krotnie; liczba ślubów wieczystych 2,5-krotnie. W wyni­ku tych zmian w tym samym okresie ogólna liczba sióstr zmniej­szyła się o blisko 5500 (wliczając oczywiście odejścia profesek wieczystych i siostry zmarłe), z wiadomymi konsekwencjami dla liczby wspólnot w Kościołach lokalnych i prowadzonych prac. Za­uważyłyśmy, że choć liczba odejść w liczbach bezwzględnych jest mniejsza (mniej wstępuje i mniej kontynuuje proces formacyjny), to analizując sam proces odejść, stwierdziłyśmy, że w okresie no­wicjatu liczba odchodzących z własnej inicjatywy jest dwukrot­nie wyższa niż tych, z których Instytut zrezygnował; w okresie junioratu odchodzących z własnej inicjatywy jest blisko trzykrot­nie więcej.

Dlaczego? Czy była to wyłącznie pomyłka w rozeznaniu co do de­cyzji? Czy to tylko niedojrzałość (często słowo wytrych na określe­nie problemów; ale kto z nas był czy jest w pełni dojrzały? Wszyscy jesteśmy w drodze)? Czy też, mówiąc najprościej, nie odnalazły się w naszym życiu i nie znalazły przestrzeni dla realizowania swych ideałów i służenia najbardziej potrzebującym? Nasuwają się ko­lejne pytania: jak to się odbywało (szczególnie wobec tych, które zostały poproszone o odejście) i co wyniosły siostry opuszczające nasze wspólnoty jako osobiste doświadczenia, w wymiarze ducho­wym, eklezjalnym, ludzkim?

W swym przemówieniu do formatorów zgromadzonych w Rzy­mie, w ramach spotkań w Roku Życia Konsekrowanego, 11 kwiet­nia 2015 roku papież Franciszek mówił: „Budzić do życia, rodzić życie zakonne. Jest to możliwe tylko dzięki miłości, miłości ojców i matek. To nieprawda, że dzisiejsi młodzi to miernota i nie są wspaniałomyślni; ale chcieliby doświadczyć, że jest «więcej szczę­ścia w dawaniu aniżeli w braniu!» (Dz 20, 35), że istnieje wielka wolność w życiu posłusznym, wielka płodność w sercu dziewi­czym, wielkie bogactwo w nieposiadaniu niczego. […] Rozeznanie powołaniowe jest ważne. […] Rozeznaniem jest też umiejętność powiedzenia nie. Ale nie wyrzucać: nie, nie. Będę ci towarzyszył, idź, idź, idź… I tak jak towarzyszy się przy wstępowaniu, towarzy­szyć także przy wychodzeniu, aby on lub ona znaleźli drogę w ży­ciu z konieczną pomocą”[6].

Dokument Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Sto­warzyszeń Życia Apostolskiego Per vinonuovootrinuovi z 6 stycz­nia 2017 roku mówi: „Każda prośba o odejście powinna być okazją do poważanego zastanowienia się nad odpowiedzialnością całej wspólnoty i, w szczególności, przełożonych”. Głównymi przyczy­nami odejść są: „osłabienie wiary, konflikty w życiu wspólnoto­wym i życie braterskie słabe, jeśli chodzi o wymiar ludzki”[7].

Wszyscy jesteśmy wrażliwi, nie tylko młodzi. Rolą przełożonych i wychowawców jest towarzyszenie w codziennym życiu, nie za­wsze najprostszym i łatwym do zrozumienia, z delikatnością, cier­pliwością i miłością „w duchu służby” (KPK 618, 619). Z pewnością nie osiągnie się wiele przez ćwiczenie w cnotach, przez „wychowa­nie” metodami opartymi na surowości i źle pojętej ascezie, ranią­cymi czasem ludzką godność. Święta Urszula Ledóchowska, zało­życielka, mistrzyni i przełożona, nie była człowiekiem naiwnym. Znała doskonale trudności i słabości życia wspólnego i sióstr. Jako najlepszą metodę wychowawczą zalecała jednak przełożonym: bądź dobra, bądź bardzo dobra, bądź nieskończenie dobra.

Psychologia – panaceum na wszystkie trudności?

Nie ulega wątpliwości, że potrzeby integralnej formacji wymagają też wiedzy o człowieku w jej różnych wymiarach. Nauki świeckie, przede wszystkim psychologia i pedagogika, zajmują w tym ważne miejsce, a psychoterapia może i często staje się pomocna człowie­kowi w poznaniu siebie i rozwiązywaniu problemów. Jednak warto zadawać sobie pytania, pod jakimi warunkami. Jaka psychologia? I jakie jest jej miejsce w całym procesie formacyjnym? Odnoszę wrażenie, że miejsce psychologii w programach formacyjnych umocniło się. Co więcej, mam wrażenie, że czasem na niej opie­rają się wskazania czy kryteria dla procesu rozeznawania przydat­ności do życia konsekrowanego na wszystkich etapach formacji, i że jest ona panaceum na wszelkie trudności życia w wymiarze ludzkim i duchowym.

Często prawdziwym darem dla osób konsekrowanych staje się po­moc dobrze przygotowanych i zaufanych psychoterapeutów. Cie­szymy się tym, że mamy coraz więcej specjalistów w gronie naszych sióstr. Stawianie czoła problemom wymaga bowiem ducha wia­ry i mądrości, ale także rozeznania w życiu duchowym, doświad­czenia, kompetencji, solidnej wiedzy o dynamizmach ludzkiego życia w kontekście życia konsekrowanego, ale też znajomości, najprościej mówiąc, specyfiki mentalności kobiecej. Aby jednak dobra wiedza psychologiczna i pedagogiczna okazała się pomocna w życiu konsekrowanym, mającym przecież swoje prawa, powin­na spełniać przynajmniej kilka warunków: fundament zdrowej antropologii chrześcijańskiej, uwzględnianie specyfiki naszego powołania i szacunek dla niego; świadomość swej służebnej roli, która czyni terapeutę pokornym wobec tajemnicy ludzkiego życia oraz świadomość jej komplementarności w stosunku do innych źródeł wiedzy o człowieku i sensie jego życia.

Niepokoję się czasem o sposób przekazywania tej wiedzy na róż­nych sesjach przygotowujących wychowawców zakonnych, szcze­gólnie na sesjach krótkich i trochę w biegu. Z jednej strony jest to potrzebne i nie zawsze stać nas na więcej, z drugiej – co zrobić, aby ta wiedza „w pigułce” była stosowana potem w praktyce wy­chowawczej z odpowiedzialnością i pokorą, i nie stała się bardziej zagrożeniem niż pomocą. Kryterium „normalności” psychicznej w rozeznawaniu powołania na wstępnych etapach jest słuszne, ale jaka jest ta norma i kto ją określa (pomijam ewidentne zaburze­nia psychiczne)? Czy wymiar duchowy, mocna świadomość swe­go powołania, miłość i szukanie Boga, zdolność do życia ślubami, zdolność do życia w braterskiej/siostrzanej wspólnocie, i do cią­głego nawracania się… nie są pierwszymi znakami powołania?

Nowe pokolenia powołanych

Zastanawiamy się często nad tym, jakie są nowe pokolenia powo­łanych. Ustalamy czasem ich charakterystyki i protokoły zgod­ności z zakonnym stylem życia, martwiąc się, z której strony do nich podejść. Świat, w jakim żyjemy, zwłaszcza w naszej kulturze, zmienia się bardzo szybko i kształtuje ludzi niewątpliwie innych niż starsze pokolenia. Ale to właśnie ich Pan Bóg powołuje według swych kryteriów, takimi jacy są i co ze sobą przynoszą. Oczywiście, trzeba weryfikować powołanie, pamiętając jednak, że nie o przy­datność w wymiarze ludzkim, ale o odczytanie woli Bożej wobec danej osoby chodzi.

Drugi aspekt tej sprawy dotyka nas bezpośrednio: czy my, nasze wspólnoty, ofiarujemy tym pokoleniom z całą ich innością, czy­telną wizję ewangelicznego życia, życia konsekracji, która trafia do serca i rozpala je; czy osoby przychodzące do nas doświadczają w naszych wspólnotach środowiska braterskich więzi, zatroska­nia o najbardziej potrzebujących (tych z peryferii egzystencji, po­wiedziałby papież Franciszek), stylu życia prostego i zwyczajnego, ale przenikniętego poszukiwaniem naszego Pana i wzrastaniem w miłości do Niego? Czy, mówiąc najogólniej, to doświadczenie życia z nami przemawia do nich, umacniając ich powołanie? Jak formujemy, do czego i ku jakiej przyszłości? To bardzo trudny i delikatny temat. Ale nie uciekniemy przed nim.

Często pytamy siebie, co mamy robić? Czego Pan Bóg od nas ocze­kuje? Co począć z tym, co mamy? Jak działać wobec malejącej licz­by powołań i trudności z tym związanych; wobec naszego zatroska­nia i zmęczenia? Papież Franciszek podczas spotkania z osobami konsekrowanymi w Mediolanie, 25 marca 2017 roku, wzywał: „jest was mało, jesteście tymi, którymi jesteście, idźcie na peryferie, idźcie ku granicom, aby spotkać się z Panem, aby odnowić misję początków, idźcie do Galilei pierwszego spotkania, wróćcie do Galilei pierwszego spotkania! […] Wybierajcie obrzeża, inicjujcie nowe procesy, rozpalajcie na nowo nadzieję zgaszoną i stłumioną przez społeczeństwo, które stało się niewrażliwe na ból innych. W swej kruchości jako zgromadzenia zakonne możemy stawać się bardziej wyczulonymi na tak wiele kruchości, które nas otaczają i przemieniać je w przestrzeń błogosławieństwa. Idźcie i nieście «namaszczenie» Chrystusa, idźcie”[8].

[1] Jan Paweł II, Vita consecrata, Rzym 1996, 14.
[2] Franciszek, Świadkowie radości, Rzym 2014, II, 1.
[3] Instytut Statystyki Kościoła na jednym ze spotkań przedstawił wynik badań nad wartościami. W jednej z tabel pokazano syntezę odpowiedzi w różnych grupach wiekowych na prośbę o wskazanie trzech najważniejszych wartości. We wszystkich grupach, od najmłodszych do najstarszych, tą najważniejszą wartością jest zdrowie, na drugim miejscu rodzina, a na trzecim – do czterdziestego czwartego roku życia – jeszcze miłość.
[4] Kongregacja Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, Rozpocząć na nowo od Chrystusa. Instrukcja, Rzym 2002, 15.
[5] A. CenciniFdCC, Proces formacji ciągłej, Kraków 2005, s. 9.
[6] Cyt. za: Sequela Christi, „Biuletyn Kongregacji Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego”, 2/2015, s. 21.
[7] Congregazione per gliIstituti di Vita Consacrata e le Società di Vita Apostolica, Per vino nuovo otrinuovi, Roma 2017 (pol. wyd. Młode wino, nowe bukłaki, Warszawa 2017), 21, 24.
[8] Cyt. za: ‹www.zakony-zenskie.pl›.

. Jolanta Olech USJK (ur. 1940), w latach 1995-2007 przełożona gene­ralna Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Je­zusa Konającego i przewodnicząca Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Polsce, obecnie sekretarka gene­ralna i rzecznik prasowy tejże Konferencji. Au­torka publikacji poświęconych przede wszyst­kim życiu konsekrowanemu i Zgromadzeniu Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego.

Opublikowano: Życie Duchowe 93/2018